Zrywamy się o szóstej rano, bo tak nam doradził pan z recepcji. Wiatr nam sprzyja - balony lecą prosto na nas. Tak bardzo na nas, że mamy wrażenie, jakby miały zaraz wylądować na naszym tarasie. Fantastycznie to wszystko wygląda. Warto było tu spać :)
Gdzieś w okolicy był jakiś punkt widokowy, skąd podobno też warto obserwować balony. My jednak póki co jesteśmy w pełni usatysfakcjonowani.
Skalny pokój:
Można było też wynająć droższe pokoje, takie typowo w skale - znajdowały się na górnych piętrach hotelu, który był częściowo wbudowany w te skały.
Hotelowe śniadanko:
Widoczki z tarasu:
Goreme to takie typowo turystyczne miasto. Nic przyjemnego. Nie czujemy się dobrze w klimatach komercji, więc ruszamy dalej, po drodze zahaczając jeszcze o Pasabag i taras widokowy Devrent seyir.
Przy okazji wstępujemy też do monastyru Keslik. Mam to zaznaczone jako raczej średnią atrakcję, ale mamy czas, więc idziemy. Płacimy jakąś drobną opłatę, ale dostajemy za to herbatkę i towarzystwo pana opiekuna przybytku (który ma nawet własne wizytówki).
Przesłodka babuszka :)
W miasteczku Taşkınpaşa miała być jakaś zabytkowa medresa. Nie trafiliśmy na nią, ale za to mieliśmy okazję posiedzieć w pustym meczecie.
Dobry kebab nie jest zły ;)
Na spanie zatrzymujemy się na polach niedaleko jakiejś rzeczki i lasu. Miejscowy pasterz straszy nas wilkami i dzikami, więc wybieramy najlepsze wyjście: strugamy sobie broń ze znalezionych kawałków drewna, po czym tak dajemy w palnik kupionym w Kapadocji białym winem, że w sumie nawet nie zauważamy, kiedy zrobiło się rano :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz