dziki interior -> jezioro Lagarfljót -> lodowiec i ciepłe źródła w Hoffell -> jezioro Jökulsárlón -> lodowiec Svínafellsjökull
dystans: około 450 km
Pogoda nadal nam dopisuje. Zamierzamy dziś przejechać się po dzikim interiorze Islandii - drogami F905 i F910 do wulkanu Oskjuvatn.
Po kilku kilometrach jazdy natrafiamy na przeszkodę nie do pokonania. Rzeka. Nawet rozważaliśmy próbę jej przejechania, ale gdy zobaczyliśmy, że dużo większemu Nissanowi woda przykryła prawie całe koła zrozumieliśmy, że jesteśmy bez szans. Kierowca owego Nissana też stwierdził, że na naszym miejscu by nie ryzykował. Wykonujemy więc odwrót, wykorzystując uzyskany w ten sposób czas na mały off-road, kręcenie kółek i zabawę terenowymi możliwościami naszych jeepów. Dawno nie miałam takiej frajdy :)
Kolejna rzeczka do pokonania. Tym razem daliśmy radę :)
Jeszcze jedna rzeka przed nami. Tu też poszło dobrze.
Po drodze mijamy jezioro Lagarfljót. Nie jest to nic szczególnie specjalnego - ot, jezioro jak jezioro. Mamy jednak czas, więc zatrzymujemy się przy nim na chwilę.
Hmm, to może na obiad grzybowa? ;)
Mijane krajobrazy zachwycają na każdym kroku.
Lodowiec Hoffell, do którego można podejść parę kilometrów pieszo albo podjechać drogą dla samochodów z napędem 4x4.
Ciepłe źródła. Wstęp kosztuje 1000 ISK od osoby. Jak na tę cenę warunki są trochę spartańskie - jeden prysznic na zewnątrz, a przebieralnie i toalety zrobione z kontenerów, ale za to mamy przepiękny widok na góry. Decydujemy się tu wykąpać, podczas gdy drugie nasze auto wybrało bardziej "cywilizowany" basen w miejscowości położonej 20 kilometrów stąd.
Wieczorem dojeżdżamy do prawdziwej perełki - jeziora lodowcowego Jökulsárlón. Zasypię Was teraz pierdyliardem zdjęć, wybaczcie mi to, ale miejsce naprawdę ścina z nóg. Patrzymy urzeczeni jak pomiędzy błękitnymi blokami lodu pływają sobie foki. Idziemy na spacer wzdłuż jeziora, a następnie wracamy, idąc po otaczających je wzniesieniach. Widok jest naprawdę niesamowity!
Można wynająć sobie taki ponton albo amfibię i popływać po jeziorze:
Można wynająć sobie rejs taką amfibią. Pół godziny tej przyjemności kosztuje 5500 ISK. Nasze drugie auto decyduje się na kupienie takiej wycieczki (jeśli jesteście zdecydowani, to warto kupić bilety on-line z wyprzedzeniem, bo rejsy cieszą się dużą popularnością). U nas pomysł przepadł na korzyść dłuższego trekkingu w parku narodowym.
Zaraz obok jeziora jest czarna plaża, na której brzegu leżą kawałki lodu. Poplażowalibyście? :-P
Na dzisiejszą noc rozdzieliliśmy się z naszymi towarzyszami z drugiego auta - oni zostali przy jeziorze, a my podjechaliśmy pod park narodowy Vatnajökull, gdzie jutro będziemy łazić. Wjazd na teren parku jest płatny (jeśli spędzi się tam dłużej niż 10 minut, to nalicza opłatę za parking, a jeśli zostaje się tam na noc to dodatkowo za camping), ale całkiem niedaleko (jeśli cofnąć się w kierunku jeziora to bodajże pierwsza w lewo) jest droga, która prowadzi nas na parking położony bezpośrednio pod odnogą lodowca. Śpią tu jacyś ludzie w aucie i w kamperze, zakazu nie ma, więc chyba jest ok. Rozkładamy się, robimy kolację, a potem siedzimy i popijamy alkohole. Późnym wieczorem na niebie pojawia się przepiękna zorza. Większa i mocniejsza od tej pierwszej sprzed dwóch dni. Obserwujemy jak promienie tańczą na rozgwieżdżonym niebie, a następnie jak zorza rozlewa się po całym niebie. Piękne zjawisko!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz