Bandar-e Tourkaman -> koniec świata -> okolice Badab-e Surt
"Skorpiony, tylko nie na mnie!"
Dzisiejszy dzień zdecydowanie wymknie się spod kontroli. Zresztą jak każdy inny ;) Ale od początku.
Budzimy się później niż sobie zaplanowaliśmy. Pyszne śniadanko już na nas czeka. To tym bardziej miłe, że nasi gospodarze poszczą ze względu na Ramadan.
Po śniadanku żegnamy się czule, wymieniamy się namiarami, dostaję też ręczniczek w prezencie. Nasz pan zatrzymuje nam auto, które zawiezie nas do Kord Kooy. Z tego co mówił Irańczyk - znajomy Marka, do Badab Soort trzeba jechać przez Sari. To dość spore koło, zastanawiamy się więc, czy nie da się dotrzeć tam z miejscowości Behszahr (z tego co wydaje mi się teraz, jest możliwość, ale z miejscowości Galugah, sprawdźcie to ;) ). Nasz kierowca - bardzo miły Turkmen - mówi nam, że może nas zawieźć do Sari za 300 tysięcy riali a do Behszahr za 200. Autobus pewnie wyszedłby podobnie, więc się zgadzamy. Zna parę słów po angielsku, więc rozmowa nawet się klei. Gdy docieramy do Behszahr mam już dość dobrze rozpoznaną mapę. Wydaje mi się, że nie ma szans żeby dotrzeć stąd do Badab Soort. Nasz pan jednak chce nas tam zawieźć. Pyta miejscowych, którzy wskazują mu drogę. Boimy się jednego: nieopodal naszych tarasów jest miejscowość o takiej samej nazwie. Z miejscowości Badab Soort do Badab Soort o który nam chodzi nie ma połączenia. Tłumaczymy jak tylko możemy, że woda, że tarasy, kamień, że wioska nie i pola ryżowe też nie. Z duszą na ramieniu patrzymy, jak nasze auto zagłębia się w coraz większe zadupia a droga staje się coraz gorsza. Pytani po drodze ludzie jednak ciągle wskazują nam jakiś kierunek. Dobra no, będzie co będzie. Póki co podziwiamy egzotyczny jak na Iran krajobraz: woda, ryż, chmury i zielone lasy.
Tradycyjna uprawa pól ryżowych:
Czy to na pewno Iran?
Gdy droga na mapie się kończy a my dalej jedziemy zaczynam mieć nadzieję, że może jednak dojedziemy. Nic bardziej mylnego. Udaje nam się dojechać kawałek za wioską Badab Soort (kurwa, wiedziałam!), po czym droga robi się tak kiepska, że osobówka nie ma szans przejechać. Prawdopodobnie zresztą ta droga skończy się gdzieś przy jakimś ostatnim domku. No to jesteśmy dzień w plecy. Ale za to widzieliśmy chyba największe możliwe zadupie Iranu. Miejsca na sto procent nietknięte ręką (nogą?) turysty.
Znajduję na mapie jakąś trasę, która może nas stąd wyprowadzić, ale pan w tym momencie mówi, że nie ma paliwa. No super. Utknęliśmy na końcu świata. Wracamy do wioski zapytać w jedynym sklepie, czy mają benzynę. Nie mają, ale ktoś ma nam ją przywieźć. No nic, czekamy. Zaczyna padać. Warto było jechać na to zadupie choćby po to, żeby doświadczyć irańskiego deszczu. Nie był taki jak u nas, zaledwie taka delikatna mgiełka sprawiająca, że widzimy i czujemy te "krople", ale wcale nie jesteśmy mokrzy.
W międzyczasie nasz pan kierowca zostaje uświadomiony przez miejscowych, gdzie naprawdę leży miejsce, w które chcemy się dostać. Widzę przerażenie w jego oczach, gdy mówi, że jednak trzeba jechać przez Sari. No nic, nie ma wyjścia. Tracimy kolejne parę godzin na powrót tą samą drogą. Coś czuję, że się nie wypłacimy.
W Sari zjawiamy się o zachodzie słońca. Nasz pan chce nas tu zostawić i wrócić do żony. Chyba boi się już gdziekolwiek z nami jechać, bo już przeczuwa, gdzie tym razem go wywieziemy ;) Na szczęście daje się jednak namówić. Chce za to trochę kasy, ale najważniejsze jest, żebyśmy się tam jakoś w końcu dostali. W gruncie rzeczy to moglibyśmy się kłócić o tą kasę, bo w końcu sam popieprzył trasy i miejsce docelowe, ale jest nam go żal, bo naprawdę się starał. To też mówi wiele o infrastrukturze turystycznej w Iranie: Badab Soort jest naprawdę zajebistym miejscem, a mimo tego nikt miejscowy w okolicy o nim nie słyszał. A przecież mogliby na tym taką kasę robić.
To nasz pan kierowca:
Koszty:
- 1 300 000 - taksówka obieżyświat do Badab-e Surt;
- 15 000 - papierosy kupione na końcu świata
= 1 315 000 riali
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz