środa, 22 marca 2017

WŁOCHY - "BUT" 2017 - DZIEŃ 4

środa, 8 marca 2017

Parco della Murgia Materana -> Matera -> Craco -> La Castella

Budzimy się z doskonałym widokiem na skalne miasto. Wieje niemożliwie. Zjadamy śniadanko, ubieramy się najcieplej jak tylko się da i ruszamy przypatrzeć się bliżej panoramie Matery. Wiatr jest taki, że ledwo stoję. Ale widok naprawdę przepiękny.



Przepyszny włoski serek (taka Mozzarella z ziołami):


Parco to całkiem spory obszar, po którym można spacerować sobie, podziwiając piękne krajobrazy. Aura nie powala, więc po szybkim rekonesansie postanawiamy jechać do Matery.




















Wizytę w Materze rozpoczynamy od kawiarni, w której za jedno euro dostaję fantastyczne macchiato. Włoski sposób picia kawy jest naprawdę przeuroczy. Zazwyczaj robi się to bezpośrednio przy barze, albo - tak jak w dzisiejszej knajpce - przy takim specjalnym okrągłym kawowym stoliku, gdzie stoją sobie wszyscy kawosze i, uśmiechnięci, dyskutują ze sobą na różne tematy (oczywiście po włosku). Idąc z moją kawą do stolika czuję się, jakbym popełniała faux pas.


W Materze większość miejsc parkingowych jest płatnych (chyba coś koło 1 euro za godzinę). Nam jednak jakimś cudem udaje się znów znaleźć coś niepłatnego. Mam nadzieję, że nie odholują nas jak w Maroku ;)


To górna część Matery. Tutaj zaczynamy naszą wycieczkę. Schodzimy do cystern (za kilka euro można zwiedzić je z przewodnikiem), gdzie odnajdujemy znaki poprowadzonej tu trasy turystycznej.






Wzdłuż uliczek miasta można znaleźć sklepiki z lokalnymi pamiątkami. Karolina chce kupić to kółko w charakterze kratki wentylacyjnej do mieszkania, ale to cudo kosztuje 10 euro. 

Przepiękna makieta miasta. Przy okazji bardzo użyteczna dla celów planowania spaceru po mieście :)





















Do samych jaskiń nie można podejść, ale z tego co udało nam się zaobserwować to obecnie służą jako przechowalnie siana, zapasów i zwierząt hodowlanych.



Internet jest pełny opowieści o Materze, więc jeśli jesteście zainteresowani tym pięknym miejscem, można łatwo wygooglować o nim wszystko. Ciekawy artykuł jest na przykład o tutaj.
Po obejściu historycznej części miasta wracamy powoli w stronę samochodu.

Koleś za nami zaparkował w prawdziwie włoskim stylu. Dobrze, że mamy z przodu trochę miejsca. I że wykupiłyśmy jednak to ubezpieczenie wkładu własnego...


Prosto z Matery jedziemy do Craco - opuszczonego miasta. GPS prowadzi nas w nas w górę po serpentynach. Jedziemy, widząc tylko pola i pagórki, aż tu nagle naszym oczom wyłania się taki o to widok:


 Przepiękne ruiny, majestatycznie górujące nad okolicą. Craco. Miasto duchów. Dręczone chorobami i trzęsieniami ziemi. Suszą, głodem i wojnami. Ostateczną ewakuację przeprowadzono jednak dopiero w XX wieku (ponoć ostatni mieszkaniec opuścił miasto w 1991 roku) ze względu na osuwanie się gruntu. Obecnie mieszkańcy żyją w pobliskim Craco Peschiera.
Tabliczki sugerują, że jeszcze niedawno to miejsce było do zwiedzania. Obecnie jednak wszystko jest pozamykane, a na bramie wisi obwieszczenie zakazujące przebywać tam ludziom i zwierzętom.


 Zakaz zakazem, ale ten murek jest aż zachęcająco niski. Zabudowania rzeczywiście nie wyglądają stabilnie i sprawiają wrażenie, jakby się miały zaraz rozsypać, jednak decydujemy się ostrożnie tam podejść.





Okiennice co chwilę trzaskają targane wiatrem. Cały czas mam wrażenie, że ktoś tam jest. Jest i nas obserwuje. Robimy kilka kroków w stronę zabudowań. Osioł. No pasie się osioł. Konsternacja. No nic, kolejne parę kroków. Pies na łańcuchu. Wielki jak niedźwiedź. Zresztą podobnie jak i sam osioł. Kolejne parę kroków. Pies bez łańcucha. Wilczur taki. Odwrót. Nie patrzyło mu groźnie z oczu, ale lepiej nie ryzykować. Zresztą gdzieś musi tu być właściciel całej tej gromady a perspektywa wylądowania we włoskim więzieniu jakoś nie brzmi kusząco. Gdy oddaliłyśmy się trochę od murów zauważyłyśmy świeżo wypielęgnowany ogródek. Ktoś sobie tutaj nadal na dziko mieszka. Podjeżdżamy jeszcze od strony tyłów zamku. Ktoś tam musi mieszkać.

O, patrzcie jak wieje:






Te wszystkie opuszczone domki aż proszą żeby do nich zajrzeć:





Boimy się podjąć drugą próbę włamania, więc ruszamy dalej - opuszczamy Basilicatę i kierujemy się na południe, wzdłuż podeszwy buta. Po drodze odnajdujemy fajnie wyglądający zamek (jak później odnalazłam dzięki mapom Google - był to zamek w Roseto Capo Spulico). Parkujemy na chwilę i schodzimy na plażę obejrzeć "nowe" morze. Wieje jak wszyscy diabli. Przy zamku jest też fajny grzybek skalny.





Po drodze kradnę pomarańcze z przydrożnego sadu. Smakowały wybornie!



Zaczynamy już wyglądać jak prawdziwe bezdomne, więc zatrzymujemy się w centrum handlowym żeby umyć włosy i generalnie trochę się odświeżyć. Podczas przygotowań do mycia do ubikacji weszły dwie kobiety. Czekamy więc, aż sobie pójdą żeby nie blokować im dostępu do umywalek. W międzyczasie cały czas coś tam gadamy ze sobą i żartujemy, narzekając trochę, że mogłyby te kobiety się trochę pospieszyć. W końcu panie wychodzą z ubikacji, po czym jedna zwraca się do drugiej... najczystszą polszczyzną. Wybuchamy śmiechem. Jesteśmy gdzieś na trasie, w ogóle nie w turystycznym miejscu. Pewnie gdzieś tutaj pracują. Dobrze, że nie powiedziałyśmy na nie nic głupiego :P

Chyba dziś już nie załapiemy się na pizzę, więc w ramach świętowania Dnia Kobiet kupujemy pizzerkę w markecie. Smaczna była :P





Dzisiejszą podróż kończymy w La Castelli. Upieram się na nocleg tu, żeby zobaczyć zamek w świetle dziennym. Parkujemy przy jakiejś dróżce, otwieramy wino (ja) i piwo (Karolina). Wiwat kobiety-podróżniczki!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz