środa, 22 marca 2017

WŁOCHY - "BUT" 2017 - DZIEŃ 3

wtorek, 7 marca 2017

Roca Vecchia -> Otranto -> Castro -> Manduria -> Taranto -> Parco della Murgia Materana

Ze wschodu słońca zza morza niestety nic nie wyszło - obudziły nas rzęsiste krople deszczu. I czarne niebo. Burza. No tak, miało cały tydzień padać. Dobrze, że poprzednie dwa dni chociaż były ładne. Nic to, brodzimy w strugach deszczu w poszukiwaniu słynnej Groty Della Poesia. Na szczęście zanim docieramy do celu ulewa zmienia się w lekki deszczyk. Za to wieje nieziemsko. Ubieramy się najgrubiej jak się da i idziemy popatrzeć na grotę. Nawet w tych mało sprzyjających okolicznościach przyrody jest ładna. W świetle słonecznym musi być naprawdę cudnie.





Kapliczka w skale:


A oto i grota:









A to mała Grotta della Poesia. Są tam schody na dół, ale wejście do nich jest zamknięte i to najpewniej od dłuższego czasu. Dałoby radę się tam dostać, ale schody i cała ta konstrukcja są zardzewiałe, zamszone i generalnie niepewna. W taką pogodę i tak pewnie tam nic nie widać.


Miejscowość Otranto była w moim początkowym planie pod znakiem zapytania, bo główną atrakcją była ponoć mozaika w jakimś kościele, ale i tak pogoda jest do dupy, więc możemy tam zajrzeć. To była świetna decyzja, bo zarówno miejscowość jak i sama mozaika okazały się naprawdę fajne. Zresztą sami popatrzcie.


Do tego zamku zupełnie przypadkowo udało nam się wejść bez biletu (który kosztował chyba 5 euro). Po prostu podeszłyśmy zerknąć na ten cennik i zauważyłam kawałek dalej toalety, które akurat były nam na rękę. Rzuciwszy okiem na panie bileterki, które nie okazywały najmniejszego zainteresowania naszymi skromnymi osobami. Bramki wejściowe (chyba takie, do których przykłada się kod kreskowy z biletu i same się otwierają) były tak po prostu otwarte, więc skorzystałyśmy z okazji pójścia na siku. Skoro już jesteśmy w środku, obeszłyśmy dziedziniec, ale zamek nie miał w środku nic wartego uwagi. Pomimo całego swojego piękna południowe Włochy raczej nie mogą poszczycić się ładnymi zamkami. Postawiono na walor użytkowy - w większości są to po prostu toporne bryły. Ten z Otranto to i tak jeden z ładniejszych. Ale pięć euro bym za niego nie dała.


A to właśnie kościół ze słynną mozaiką. A właściwie katedra (Cattedrale di Santa Maria Annunziata). Idźcie tam, warto.


Wprawdzie złocony i zdobiony sufit kompletnie nie pasuje do całej reszty wystroju, ale sam w sobie jest bardzo ładny. Choć trochę przypomina mi porcelanę z Włocławka.




Kaplica czaszek

A oto i mozaika. Składa się z trzech różnorodnych, ale powiązanych tematycznie części: część centralna - "drzewo życia" ze znakami zodiaku i scenami ze średniowiecznego kalendarza oraz nawy boczne - różne biblijne sceny. Warto to zobaczyć.






 Samo Otranto też jest urokliwą miejscowością w stylu Monopoli, pełną ciasnych, białych, wybrukowanych uliczek. Przypatrujemy się życiu Włochów, uśmiechniętych, spokojnych, pogodnych



 W Otranto jest też bardzo ładny porcik:



Zawsze marzyłam o domu z ogródkiem na dachu:




A to właśnie zdjęcie na dziedziniec z "włamania":


Kolejnym naszym celem jest Castro i znajdująca się tam Grota Zinzulusa. Niestety - kasy zamknięte na głucho. Z parkingu jesteśmy w stanie zauważyć, że do celu dzielą nas dwie bramki - jedna niska, łatwa do przeskoczenia i druga - znacznie wyższa i umiejscowiona nad przepaścią. Nie wygląda to dobrze. Pada i jest mokro. Trochę strach. No nic, przeskakujemy tą pierwszą bramkę i idziemy zbadać sytuację. Dochodzimy do tej drugiej i stajemy jak wryte - po drugiej stronie patrzy na nas jakiś gościu. Cofamy się. Strażnik jakiś? Gość jednak pokazuje na swoją wędkę zarzuconą kawałek dalej i pokazuje nam, że on przeszedł przez tę bramkę górą. Aha. Zebranie się na odwagę zajmie nam trochę, zresztą nie chcemy mieć świadka, więc postanawiamy najpierw poszukać innych grot i zwiedzić miasto, a dopiero potem podjąć się drugiego podejścia. Może w międzyczasie pogoda się poprawi.


 W Castro są jeszcze różne inne groty, ale widoczne jedynie z morza. Mimo tego próbujemy podejść do nich tak blisko jak tylko się da. W tym celu zaliczamy kolejne włamanie - na teren jakiegoś domu, obok którego GPS poinformował nas, że jesteśmy gdzieś koło Groty Palombara. Schodzimy w miejsce, z którego jest fajny widok na otaczające okolicę klify, ale ze względu na mokrą trawę (na której poślizgnięcie się skutkować będzie bliskim spotkaniem z wnętrzem groty) pójście dalej byłoby nie na miejscu. Zwłaszcza, że już pewnie wiele lepiej nie będzie widać.









Ojtam ojtam ;)


Castro - tak jak poprzednie - jest miłą, nadmorską miejscowością. Robimy sobie po niej mały spacerek a potem zasiadamy w kawiarni nad kawą (ja), włoskim piwem (Karolina) i ciastkami z mozarellą (z tego co pamiętam to jedno nazywało się rustico, a drugie jakoś chyba na "p".)








Zamek - klonkier z cegły ;)

Pan śpi sobie w autku. Może my też dałybyśmy radę w tej pięćsetce :P

Po jedzonku okazuje się, że pogoda rzeczywiście się poprawiła. Robimy więc drugie podejście do włamania do groty. Tym razem jesteśmy same. Przełazimy przez pierwszą bramkę, wspinamy się na drugą (nie było trudne - trochę jak po drabinie) i biegniemy wzdłuż ochlapywanego przez fale chodnika (trzeba było wyczuć odpowiedni moment odpływu fali i jak najszybciej przemierzyć newralgiczne miejsca). Karolina chwilę wcześniej zażartowała, że pewnie dalej będzie jeszcze jedna bramka...







To jest dokładnie ten widok, który chciałam zobaczyć:




Jaskinia jest dość głęboka (ponoć zwiedzanie - możliwe wyłącznie z przewodnikiem - trwa pół godziny). Chcemy pokonać tą trasę. Jest tylko jeden problem...

 Oto i nasz problem. Zamknięta na kłódkę krata. Gdyby tak mieć spinkę do włosów to dałoby chyba radę ją otworzyć. Próbujemy kolczykiem, ale jest za słaby żeby przekręcić zamek. Karolina postanawia podjąć próbę "na kota", czyli przejść przez kratę górą, wychodząc z założenia, że jak głowa przejdzie to wszystko inne też. No i rzeczywiście - udało się. Dobra, próbuję też. Ha, człowiek-guma :D Obie jesteśmy w środku :) Nie spodziewając się dotrzeć aż tak daleko nie zabrałyśmy latarki i mamy tylko lampkę mojej lustrzanki i padającą komórkę Karoliny. No nic, najwyżej będziemy mieć dodatkowe atrakcje :P


 Ze względu na ciemność nie robimy zbyt wielu zdjęć (a te, które robimy, do niczego się nie nadają). Jaskinia jak jaskinia, w porównaniu do Groty Castellana wygląda raczej średnio, ale nigdy nie zapomnę tego napięcia, co czeka nas za kolejnym zakrętem i ekscytacji, że robimy coś zakazanego, trochę niebezpiecznego, a na pewno rażąco nieodpowiedzialnego :P


Zastanawiam się, czy w drugą stronę też się zmieszczę przez tę dziurę. Rzeczywiście było trochę trudniej, ale dałyśmy radę. Jest to jedno ze wspomnień, które zawsze będę pamiętać ze szczegółami. Łukasz byłby ze mnie dumny :P










Dziś opuszczamy obcas włoskiego buta i kierujemy się na zachód. Naszym pierwszym postojem miało być Taranto, ale zupełnie przypadkowo odkryłyśmy przepiękne miasteczko. Przypadkowo, bo akurat tam nasz GPS zwariował i zaczął kręcić nas w kółko. I tak krążąc po tych ślicznych uliczkach doszłyśmy do wniosku, że to znak i miasto zasługuje na bliższe poznanie. Parkujemy więc i idziemy na wieczorny spacer wykorzystując okazję, że akurat nie pada.







W rynku stał namiot, gdzie dzieci (te duże i małe) jeździły sobie na łyżwach. Bardzo mi się spodobały te zwierzaczki do nauki jazdy :)



Kolejne miasto ze swoim niepowtarzalnym klimatem. Zachęcam Was gorąco do wizyty w Mandurii.



 Bardzo zadbany okazały park:


 Rzeźba złożona z kolorowych kamyków i pozostałości różnych kawałków rzeźb:



Taranto też miałam w planie pod znakiem zapytania, ale skoro i tak przez nie przejeżdżamy to warto zobaczyć. Nastawiam GPSa na centrum. Dość nowoczesne, "uporządkowane" miasto pełne podobnych do siebie kamieniczek. Jedyne, co rzuca się w oczy, to różnice w wysokościach owych kamieniczek. Tak, jakby ich właściciele chcieli tym sobie coś nawzajem udowodnić ("a ja mam więcej pięter, terefere", (cytując klasyka): "ty też terefere").



Starówka jest na drugim brzegu rzeki. Zaraz za mostem rzuca się w oczy jej inność w porównaniu z obecnym centrum. Stare, odrapane kamienice - w większości opuszczone, z zabitymi oknami i zamkniętymi na kłódki drzwiami. Czuję się  trochę jak w Czarnobylu. Gdzieniegdzie z mieszkań słychać odgłosy awantur a na rogach ulic można spotkać włoskie odpowiedniki naszych dresów. Wygląda na to, że to jakieś slumsy. Czemu się nie boję? Chyba coś ze mną nie tak, bo to wszystko wydaje mi się na swój sposób bardzo piękne i wciągające. Te jaskrawe światła latarni pośród ciemności, te błyszczące od deszczu bruki. To wszystko ma w sobie coś.






 







Jest już bardzo późno, ale decydujemy się dojechać do Parco della Murgia Materana, żeby jak najwcześniej wyruszyć na zwiedzanie słynnej Matery. Śpimy na punkcie widokowym na panoramę miasta i wpisanych na listę UNESCO mieszkalnych jaskiń. Pięknie jest. A jutro będzie jeszcze piękniej. Żeby tylko tak nie wiało :P;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz