środa, 22 marca 2017

WŁOCHY - "BUT" 2017 - DZIEŃ 1

niedziela, 5 marca 2017

Katowice -> Bari (lotnisko) -> Grota Castellana -> Polignano a Mare -> Monopoli -> Albertobello

 Naszą podróż rozpoczynamy jeszcze w sobotę, kiedy to z lotniska w Pyrzowicach (nie mających zbyt wiele wspólnego z Katowicami ;)) wylatujemy do włoskiego Bari. W terminalu odbieramy nasze autko (jak już wspomniałam we wprowadzeniu - po raz kolejny znacznie lepsze od tego, za jakie zapłaciłyśmy) i ruszamy w naszą kolejną (z Karoliną już drugą wspólną) przygodę.
Naszym pierwszym celem jest Grota Castellana. Z informacji w Internecie (dokładnie TUTAJ) wynika, że pierwsze wejście jest o 10:00. Dojeżdżamy więc w pobliże i skręcamy w pierwszą lepszą dróżkę, która prowadzi nas chyba przez jakieś gaje oliwne. Pod murem jednego z ogrodów jest zatoczka akurat na postawienie auta. Tak, tu będziemy nocować. Jest nieco wietrznie, ale temperatura oscyluje w granicach +10 stopni. Hmm, może jednak puchowy śpiwór był przesadą? Kładziemy się na rozłożonych przednich fotelach przeczuwając, że obudzimy się w pięknych okolicznościach przyrody.







Rano oczom naszym ukazuje się najprawdziwsza włoska trulla. A raczej włoskie trullo, czyli okrągły kamienny domeczek (cały kamienny, łącznie z dachem). Trudno powiedzieć, skąd i po co wzięły się trulle, ale jedno jest pewne - są naprawdę urocze. Cieszymy się, że już na początku trafiłyśmy na takie prawdziwe, niekomercyjne trulle. Bo trochę podejrzewałam, że jest to coś typowo pod turystów, a tu okazuje się, że te domeczki naprawdę są i naprawdę czemuś służą. Czemu? Może jako tymczasowe lokum na czas zbiorów, może jako domek pasterzy, może do przechowywania zapasów. Może...
Po śniadanku jedziemy do Castellana Grotte (to nie tylko nazwa jaskini, ale też miejscowości, w której jaskinia się znajduje). Jesteśmy trochę wcześniej, więc idę na moją pierwszą włoską kawę (espresso za 1 euro). Pozostały czas wykorzystuję na kupienie paru pamiątek (to było dobre posunięcie, bo poza Albertobello trudno było trafić na coś otwartego o tej porze roku).




Gdy kierujemy się w stronę kas biletowych obecny nam pan mówi, że jeszcze mamy sporo czasu i prowadzi nas do pobliskiej kawiarni. Kupuję najdroższą na świecie wodę (1,5 litra kosztowało 2 euro), ale ta inwestycja się opłaci, bo mamy plastikową butelkę, którą będziemy na bieżąco uzupełniać kranówą. We Włoszech można ją spokojnie pić, często też spotyka się na ulicach miast kraniki, z których można sobie jej nalać.
Wstęp do jaskini kosztuje 16 euro (13 ulgowy), ale zdecydowanie jest to dobrze wydane 16 euro. Jest też możliwość wyboru trochę tańszej, ale za to dwa razy krótszej trasy. Nawet na to nie patrzcie. Nasza "długa" trasa jest naprawdę długa, bo wynosi łącznie 3 kilometry (1,5 km + powrót tą samą drogą). Oficjalnie zdjęcia można robić tylko na początku, przy dziurze, którą zaraz pokażę Wam na zdjęciach. Ten zakaz wydaje się całkiem zrozumiały - gdyby wszyscy nagle zaczęli błyskać fleszami, zwiedzanie byłoby nie do zniesienia. A tak to można sobie "na żywo" podziwiać piękne formacje skalne bez presji, że "trzeba zrobić foto". Niemniej jednak bardzo chciałam Wam pokazać chociaż parę migawek, więc kilka razy udało mi się nieco odłączyć od grupy i zrobić kilka zakazanych ujęć. Zresztą - ten wyjazd będzie obfitował w robienie rzeczy zakazanych ;)













 

















Po zwiedzeniu groty wybieramy się do dwóch pobliskich miasteczek: Polignano a Mare i Monopoli.  Pierwsze z nich - nazywane słusznie "nieodkrytą perłą wybrzeża Adriatyku" - to urocze, białe miasteczko osadzone na nadmorskim klifie. Jeśli wybieracie się w region Apulii (nazywanej oryginalnie Puglią) nie możecie nie zwiedzić Polignano a Mare. Absolutne "must see". Zresztą sami popatrzcie.

Koszmar policjanta:






 




















Monopoli jest kolejnym urokliwym białym miasteczkiem. Na szczególną uwagę zasługuje port pełen małych niebieskich łódeczek (podobnych do tych, jakie spotyka się na Malcie). Bardzo przyjemnie spacerować wąskimi, brukowanymi uliczkami. Ale - co tu gadać - spójrzcie tylko.



 


















 

Dzisiejszy dzień kończymy w Albertobello. Parking w okolicy jest płatny (od 9:00 do 22:00), więc zostawiamy auto w jakiś krzakach (będących jednocześnie dobrym miejscem na nocleg) i idziemy zwiedzać trulle. Większość z nich można wynająć, choć pewnie o tej porze musi w nich być strasznie zimno. Stali mieszkańcy dogrzewają się (sądząc po rozchodzącym się ładnym zapachu - chyba drewnem), bo noce są naprawdę chłodne. O chłodzie nocy dowiem się dopiero nad ranem, kiedy to pierwszy raz w życiu będzie mi zimno w puchowym śpiworze. Jutro rano wstaniemy wcześnie i przyjedziemy tu popatrzeć na trulle w świetle dziennym.



 









1 komentarz:

  1. Jak radziłyście sobie dziewczyny z brakiem dostępu do własnej łazienki ;)

    OdpowiedzUsuń