środa, 23 listopada 2016

NEPAL 2016 - dzień 4

niedziela, 30 października 2016

6 dzień podróży

Katmandu -> Nagarkot -> Bhaktapur -> Katmandu (Swayabhunath - Świątynia Małp) 

Wstajemy o straszliwie dzikiej godzinie, bo chcemy podziwiać wschód słońca nad Himalajami. Nie zdążymy odwiedzić Nagarkotu i Dhulikel, po przejrzeniu zdjęć w googlu i zapytaniu o radę dziadka Pakistańczyka decydujemy się na Nagarkot. Po spacerze z Szaliczkiem (wtedy, kiedy szukałyśmy busa do Pokhary) wiemy już mniej-więcej, skąd złapać autobus. Jest to przystanek w okolicy parku Ratna - gdzieś tutaj. No to idziemy. Sprawa się trochę komplikuje na miejscu, bo okazuje się, że nie ma stąd bezpośredniego autobusu do Nagarkot. W dodatku każdy mówi inaczej - jedni, że trzeba jechać przez Baktapur, inni, że trzeba iść na inny przystanek, jeszcze inni wskazywali nam jakieś autobusy, przy czym ludzie w tych autobusach mówili, że wcale do Nagarkotu nie jadą. Bhaktapur wydaje się nam trochę nie po drodze, dlatego idziemy na przystanek wskazany przez jakiegoś kolesia. Okazuje się, że autobus jest dopiero za 1,5 godziny. No nic, czekamy. W międzyczasie raczymy się mleczną herbatką i ciasteczkami. Gdy przyjeżdża rzeczony autobus okazuje się, że jedzie do Bhaktapuru, skąd dopiero trzeba się przesiąść do Nagarkot. Czyli jednak ludzie z przystanku mieli rację. Pamiętajcie - do Nagarkot trzeba jechać przez Bhaktapur. Nie zdążymy na wschód słońca. No trudno. Autobus kosztuje nas 25 rupii za osobę (na tamtym pierwszym przystanku chcieli od nas po 50, co wydało nam się od razu podejrzane). No to jedziemy.

Nasze ciasteczka śniadaniowe:

Wtedy jeszcze oskubywałyśmy tą srebrną folię :)

W Bhaktapurze przesiadamy się do takiego oto cuda. Wbrew pozorom jechało się nim całkiem wygodnie :)


No to jesteśmy na miejscu. Tylko gdzie są góry? Okazuje się, że musimy iść na punkt widokowy w odległości około 1,5 godziny od miasta. Trasa nie jest trudna, może trochę uciążliwa - takie dreptanie po asfalcie. Za to z każdym mijanym zakrętem widzimy coraz więcej gór. Cudownie!


Część drogi prowadzi nas przez tereny wojskowe.


A to panoramki z naszego punktu widokowego, czyli mocno niestabilnej metalowej platformy :)





Warzywne coś. Bardzo smaczne.


Ten obwarzanek był bardzo słodki i tłusty. Pomimo tych wszystkich tłustości i słodkości przynajmniej mamy pewność,  że jedzenie jest przygotowywane z naturalnych składników.


Zrobienie tego zdjęcia wymagało pełnego poświęcenia - wejścia w krzaki, po których byłyśmy całe w kłujących igłach ;)

Uprawa roli w Nepalu wymaga ogromnego wkładu pracy. Jedynie kilka procent powierzchni kraju nadaje się do celów rolnych.

Obchody Diwali - śpiewy i tańce :)



Sposób na siwiznę - ruda henna. Każdy tak robił :D

W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Bhaktapurze (bo i tak musimy) i idziemy na Durbar. Znowu się włamujemy (wstęp kosztuje 1500 rupii). Oto mapa:

I nieco bardziej szczegółowa mapa:



Kolorowe mandale dekorowane przed domami z okazji święta Diwali. Generalnie trwa ono pięć dni, ale trzeci dzień (który wypada dziś) jest kulminacyjny i najwięcej się w nim dzieje:

W Bhaktapurze podobno każdy mieszkaniec ma wydzielony kawałek rynku, na którym może suszyć swoje zboże. Rzeczywiście wszędzie były porozkładane kupki z ziaren.

Plac Durbar bardzo, ale to bardzo ucierpiał w wyniku trzęsienia ziemi. Z wielu świątyń nic nie pozostało. Część z nich jest odbudowywana. Aż żal patrzeć.

To pozostałości po świątyni Shivy:

A to świątynia Pashupatinath i podtrzymywana przez rusztowanie świątynia Siddhi Lakshmi:

Świątynie Yaksheshvara (chyba) i Pashupatinah:


Pałac królewski:

Pashupatinah:





Słynne erotyczne rzeźby na kolumnach podtrzymujących więźbę (świątynia Yaksheshvara):





Świątynia Kriszny:



Krótka drzemka pod świątynią:

Odbudowa bramy:

Sporo ciekawych i przydatnych informacji o Bhaktapurze znajdziecie między innymi tutaj. Warto spędzić tam trochę czasu. My nie mamy go zbyt wiele, dlatego wsiadamy do busa i wracamy do Katmandu/

A to jedna ze świątecznie zatłoczonych uliczek Katmandu. Szukałyśmy tu naszego rikszarza poznanego wczoraj, nawet byłyśmy w garażu jego korporacji (bo oni mają korporacje, tak jak taksówkarze), ale niestety nie udało się nam go odnaleźć.

Nie znalazłyśmy rikszarza, wiec do słynnej Świątyni Małp jedziemy autobusem.

Rzeczywiście małpy są wszędzie :)



Świątynia (jej właściwa nazwa to Swayambhunath) znajduje się na szczycie wzniesienia, na które prowadzą strome schody. Towarzyszą nam małpy, figurki Buddy i sprzedawcy pamiątek.
Mandale:





Tak na wypadek gdyby ktoś myślał, że Katmandu jest małą górską wioseczką:


Podobnie jak w przypadku stupy Bodnath, i tutaj mogłabym zostać na zawsze. Cudowne miejsce. Ach, gdyby tak móc być buddyjskim mnichem...











Ze względu na obchody Diwali ciężko o tej porze dostać się gdziekolwiek komunikacją. Miejscowi doradzają nam przejście na Durbar w Katmandu na piechotę. Tak też robimy, chociaż zajmuje nam to trochę czasu. Gdy docieramy na miejsce, jest już ciemno. Przynajmniej nikt nie chce od nas kolejnego 1000 rupii wstępu.

Napotkana po drodze księżniczka:

Dziś Newarowie obchodzą Sylwestra.

Dziś wszyscy malują przed domami takie właśnie linie zakończone kółkiem, na którym układają kolorowe mandale (właśnie do tego używają tych kolorowych proszków). Linia (na której później układane są świece) ma wskazywać bogom drogę do domu. Końcowy efekt zobaczycie wieczorem.

Zniszczenia spowodowane trzęsieniami ziemi są widoczne na każdym kroku.

Twarde, ale smaczne ziarenka. Taka mała lokalna przekąska.

A to właśnie mandale układane przed domami. Wieczorem wyglądają naprawdę niesamowicie.


Plac Durbar w Katmandu - Kala Bhairava.






Garuda:

Uliczni sprzedawcy na tle ruiny świątyni:


Wejście do mieszkania gotowe na przyjęcie bogów:

Ozdobione były również uliczne sklepy:

Święte krowy spokojnie wypoczywają na opustoszałym placu:

Świece zapalane z okazji Diwali. Wykorzystałam jedną na okoliczność naszego Święta Zmarłych.

Dziewczęta składają ofiary bogom w świątyni:



Wracamy dość późno, ale na szczęście udaje nam się jeszcze załapać na coś do jedzenia. Jutro część lokali i sklepów będzie nieczynna. Mamy nadzieję, że będą jeździć autobusy na granicę.

Kupujemy na pamiątkę rodzinie po kokosie. Nie wiemy jeszcze, że nie można ich przewozić w bagażu, bo ponoć wydziela się z nich jakiś gaz i mogą wybuchnąć (?!). Serio - nie wywieziecie suchych kokosów samolotem. Nam zabrali na Andamanach (choć wcześniej przez dwa loty dzielnie ich broniłyśmy ;) )

W hostelu dzień jak codzień. Dziadek znów w piżamie, dziewczyna śpi. Polubiłyśmy Nepal. Trochę żal nam go opuszczać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz