środa, 23 listopada 2016

INDIE 2016 - dzień 2

środa, 2 listopada 2016

9 dzień podróży

Gangtok -> Darjeeling 

Wschód słońca przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Warto było zerwać się z łóżka o piątej rano. Zresztą spójrzcie sami.






Umówiliśmy się z organizatorem naszej wycieczki na 8 rano, więc opuszczamy nasz pokój i schodzimy na dół. Dobrze, że mamy załatwione wszystkie formalności, bo bez pozwolenia na pobyt w Sikkimie nie dałybyśmy rady wynająć żadnego noclegu. To rzeczywiście prawda, że w Indiach na każdym kroku jest pełno papierologii, wszędzie kserują nasze paszporty, wizy, pozwolenia, itd. Ciekawe, co oni później robią z całą tą makulaturą ;)

Dobrze, że wstałyśmy tak wcześnie, bo góry bardzo szybko zostają zasłonięte przez chmury.

Przy próbie wyjścia okazuje się, że jesteśmy w pułapce. Zamknięte na kłódkę. W recepcji ciemno i pusto. Co tu robić? Krzyczymy naszemu panu, że trochę się spóźnimy i szukamy kogoś z obsługi. Po chwili udaje nam się zbudzić pana recepcjonistę (średnio rozgarnięty Hindus z bielactwem, które sprawia, że wygląda jak nie-Hindus), który z żądzą mordu w oczach łaskawie nas wypuszcza.

Nasz pan z biura turystycznego łapie nam taksówkę i mówi kierowcy, gdzie ma nas zawieźć. Nasz pan taksówkarz nie mówi ani słowa po angielsku, ale mamy listę miejsc do zobaczenia, więc może jakoś to będzie.

W pierwszej kolejności jedziemy pooglądać góry z punktu widokowego Tashi. Szczerze mówiąc punkt jest średnio widokowy. Bilet wstępu na wieżę kosztuje 10 rupii (tak jak do większości tutejszych zabytków).








Drugim punktem naszej wycieczki (nie wiadomo dlaczego omijamy świątynię Ganeshy) jest buddyjski monastyr. Akurat trwają modlitwy. Obserwujemy chwilę grupę młodych mnichów (chyba bardziej zainteresowanych nami niż medytacją). Niepowtarzalna atmosfera. Chcę tu zostać na zawsze. Chcę być mnichem. Chcę żyć wśród buddystów. Zostawcie mnie tu.





Następnym odwiedzanym przez nas miejscem jest całkiem ładny wodospad. Miejsce to może zapewnić wiele atrakcji - jest zjazd na linie i ścianka wspinaczkowa. Nie można odmówić im fantazji :D


Ogród botaniczny - kwiatki w większości te, które u nas spotyka się na co dzień. W sumie tak, dla nich to egzotyka :P




Pomiędzy zwiedzaniem próbujemy zamienić pieniądze, ale kantorów albo nie ma w ogóle albo są pozamykane. Dziwne, przecież Diwali powinno się już skończyć. Znów zapraszają do nas jakiegoś cinkciarza. Na początku oferuje złodziejski kurs, ale koniec końców udaje nam się wymienić pieniądze po cenie zbliżonej do tej na granicy. Dobrze, że przed wyjazdem posprawdzałyśmy kursy, przynajmniej wiemy, jaki rząd wielkości powinnyśmy dostać. Niemniej jednak dalej nie wiemy, jak dolar stoi w kantorach.

Po wymianie kasy jedziemy na kolejką linową. Bilet kosztuje 110 rupii, ale warto bo - choć podróż jest krótka - mamy piękny widok na miasto i pobliskie góry.







Muzeum tybetańskie - jeśli będziecie w Gangtoku, nie możecie opuścić tego miejsca. Jeśli interesuje Was buddyzm, zaplanujcie na nie przynajmniej dwie godziny. Niestety w środku nie można robić zdjęć.


Stupa Do-Drul Chorten - to miejsce pan kierowca wybrał nam dodatkowo, chyba targany wyrzutami sumienia w związku z niezabraniem nas do świątyni Ganeshy (okazało się, że po prostu sobie zapomniał).



Na koniec naszej wycieczki mamy trochę nieprzyjemną sytuację, bo okazuje się, że kierowca chce od nas nie 900 rupii a 1100. Absolutnie się nie zgadzam - byliśmy umówieni na konkretną kwotę. Kierowca dzwoni do naszego pana z biura, który próbuje mi wkręcić, że przecież tak się umawialiśmy, że te dodatkowe pieniądze są za zawiezienie nas na dworzec autobusowy. No halo! Wczoraj ewidentnie się umawialiśmy, że zgadzam się na tę cenę pod warunkiem, że w ramach wycieczki zawiezie nas na dworzec. Pan widzi, że nic nie wskóra, więc praktycznie od razu ustępuje. Trochę mi żal pana kierowcy, który patrzy takim smutnym wzrokiem, ale nic mnie nie wkurza bardziej niż takie ciulanie.
Na dworcu łapiemy jeepa do Darjeelingu (200 rupii) i tłuczemy się ściśnięci jak sardynki kolejne parę godzin. Mamy przerwę obiadową, dzięki czemu mogę się upewnić, że nasze plecaki na dachu nadal z nami jadą ;)




Ghum - stacja słynnej kolejki.

Darjeeling wieczorową porą.

Dość długo krążymy po mieście, szukając fajnego i taniego noclegu. Wprawdzie zasada "im wyżej tym drożej" raczej się sprawdza, to wszędzie można znaleźć wyjątek. Praktycznie na szczycie wzniesienia znajdujemy pokój za 520 rupii. Nie przejmujcie się oceną na Tripadvisorze, pokój był naprawdę znośny. Nie mamy wprawdzie balkonu w pokoju, ale jest jeden wielki balkon dla całego piętra. Naszymi sąsiadami są sami Hindusi, którzy przyglądają się nam z zaciekawieniem. Jedna z dziewczyn nawet podeszła do mnie i zaczęła coś mówić w swoim języku. W odpowiedzi zaczęłam jej coś tam opowiadać po polsku. No i tak sobie stałyśmy i gadałyśmy :)

Ciekawą sprawą jest umiejscowienie budynków na zboczach wzniesienia. Efekt jest taki, że najczęściej wejście do budynku jest na górze zamiast na dole, czyli tam gdzie zazwyczaj ono bywa. Efekt jest taki, że do pokojów nie wychodzi się po schodach do góry a w dół. Najciekawiej jest, gdy się o tym zapomni :)

Jest już dość późno, ale idziemy jeszcze coś zjeść w ulicznej budce, kupić zapas herbaty (nie można być w Darjeelingu i nie nabyć herbaty z miejscowych pól) i spróbować parzonej przez profesjonalistę zielonej herbaty. Nie jestem fanką herbaty, ale bardzo lubię naturalne i nie przetworzone produkty, a taka herbata jest na pewno czymś zupełnie innym od tej, którą możemy kupić w naszych marketach. Trzeba próbować tak dużo lokalnych smaków jak tylko się da :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz