środa, 23 listopada 2016

INDIE 2016 - dzień 11

piątek, 11 listopada 2016

18 dzień podróży

Kota - wesele!!! - nocny pociąg do Delhi

Nocna podróż upływa nam bardzo sympatycznie. Chłopaki często zatrzymują się i częstują nas mleczną herbatką od przydrożnych sprzedawców. Rano docieramy na miejsce, czyli do hotelu, gdzie odbywa się wesele. W tym samym dniu odbywają się zarówno zaręczyny (około południa) jak i ślub (wieczorem). Podobno dlatego, że tak jest po prostu taniej. Mieszkamy w pokoju "męskim", w którym całą podłogę zajmują połączone ze sobą materace. Od razu przechwytują nas lokalne dziewczyny i zamykają w jednym z pokoi, rozbierają nas i przyodziewają w przygotowane wcześniej sari. Są zbulwersowane tym, że nie mamy biżuterii ani kosmetyków, nie mówiąc już o eleganckich butach. Największą dezaprobatę budzi sportowy stanik Karoliny. Patrzą na niego z obrzydzeniem, po czym dowiedziawszy się, że nie dysponuje ona niczym innym, stanowczo każą jej go zdjąć. Mi za to dokuczają, że jestem gruba. Hmm, czy powinnam się obrazić? ;) Ta prostolinijność i bezpośredniość indyjskich ludzi naprawdę rozczula ;)
Ubranie sari to trudna sztuka. Chodzenie w nim jeszcze większa. Pod spodem mam spódnicę na gumce (to ponoć indyjska halka zwana ghagrą) i taką dziwną bluzkę z krótkim rękawem (ponoć zwana choli), sięgającą do połowy brzucha. Czuję się goła. Najpierw jedna z kobiet skręca mi sari. Polega to na wpychaniu materiału pod tą gumkę od spódnicy a następnie przerzucenie reszty przez ramię. Sztuka polega na tym, żeby tak wepchać i tak przerzucić żeby całość odpowiednio się układała. Wygląda na to, że u mnie nie układa się tak jak trzeba, bo gdy do pokoju weszła teściowa pana młodego, zaczęła krytycznie mi się przyglądać, po czym zdarła ze mnie materiał i zawiązała go na nowo. Teraz czuję się trochę mniej goła i nieco mniej mam wrażenie, że zaraz to wszystko ze mnie spadnie, więc chyba faktycznie jest lepiej.
Po ubraniu nas w sari pora na zrobienie nas na bóstwo. Polega to na przyklejeniu nam do czoła świecącej kropki (zwanej bindi - ponoć poza walorem estetycznym ta kropka nie ma żadnego znaczenia), wymalowaniu ust na wściekły róż, upięcia włosów i założeniu kolczyków tak ciężkich, że na samą myśl bolą mnie jeszcze uszy. Tak wystrojone jesteśmy gotowe na ceremonię.


Schodzimy na śniadanie. Jest ono - podobnie jak wszystkie dzisiejsze imprezy - zorganizowane w ogrodzie w formie szwedzkiego stołu.Po jedzeniu udajemy się do jednej z sal, gdzie odbywają się zaręczyny. Para młoda siedzi, podczas gdy członkowie ich rodzin wręczają im dary.


To właśnie zaręczyny. Większość małżeństw w Indiach jest aranżowana przez rodziców pary młodej. Rodzice pana młodego "przesłuchują" rodziców przyszłych panien młodych. Jeżeli obie rodziny uznają, że ich dzieci będą do siebie pasować (między innymi pod względem kasty i horoskopów), mogą one się "pooglądać". Po takim obejrzeniu przyszłej panny młodej trzeba podjąć decyzję, czy się ją bierze za żonę. Teoretycznie można odmówić, ale nie jest to w dobrym tonie. Można zrobić to raz czy dwa, ale wtedy za trzecim razem trzeba się już zgodzić nawet jeśli panna młoda wybitnie nam się nie podoba. Małżeństwa "z miłości" to ogromna rzadkość, podobnie jak związki osób z różnych kast. W zależności od stanu są tu różne stopnie restrykcyjności, ale w niektórych stanach są one nawet zupełnie zakazane.Straszne. XXI wiek. Vihangam opowiedział mi, że poznał kiedyś dziewczynę, w której się zakochał z wzajemnością. Spotykali się przez jakiś czas, ale jego matka nie wyraziła zgody na ich ślub. Tak więc dziewczyna została wydana za mąż za kogoś innego, a dla Vihangama będą szukać innej żony. Ale jeszcze nie teraz, bo priorytetem jest wydanie za mąż jego młodszej siostry. Dopiero później przyjdzie kolej na niego. Wyobrażacie to sobie? Wydaje mi się, że my bardzo nie doceniamy tego, w jakim świecie żyjemy. Nie szanujemy wolności którą mamy i nie wykorzystujemy jej dobrze. Naszym "zachodnim" problemem coraz częściej staje się samotność. Izolujemy się, coraz mniej myślimy o innych, coraz bardziej zamykamy się w sobie. Ludzie w Indiach daliby się pokroić za możliwość przeżycia romantycznej miłości. A my - mając tę możliwość praktycznie nieograniczoną - coraz częściej z niej nie korzystamy. Szkoda.

Po ceremonii wszyscy udają się na spoczynek. Bardzo nam to na rękę, bo Karolina czuje się naprawdę źle i powinna się położyć. Gdy zasypia, chłopaki porywają mnie do centrum handlowego. Obiad zjadamy w McDonaldzie. Poza tradycyjnymi burgerami jest tutaj parę regionalnych akcentów (np. masala burger). Dostaję w prezencie niesamowicie pachnące suszone owoce i przyprawy. Chłopaki kupują sobie koszule na dalszą część uroczystości, po czym wracamy żeby jeszcze trochę poleżeć i przygotować się do wesela. Musimy zmienić odzienie, co w moim przypadku nie jest sprawą prostą. O ile Karolina dostała bluzkę, spódnicę i jakąś szarfę do przeplatania, o tyle na mnie czeka kolejne sari, które muszę ubrać już sama. Mocujemy się z nim w toalecie - nic z tego. Pomimo usilnych starań nasze "sari" nijak nie przypomina tego, co przypominać powinno. Na pomoc ruszają chłopaki, którzy jednak też nie mają pomysłu, jak zawiązać to cudo. Na szczęście jest Vihangam, który ma już pewne doświadczenie w tych sprawach, dzięki czemu po paru minutach (i drobnym wsparciu agrafek, choć podobno materiał przebity igłą bądź czymkolwiek jest już nieczysty) jestem gotowa do wyjścia.



Pan młody:


Orkiestra:

Pan młody wsiada na konia i jedzie do domu panny młodej przy wtórze orkiestry i tańców. Tańce przy dźwiękach bębnów przypominają mi jakieś obrzędy plemienne. Jest w tym "coś", chociaż Karolinę trochę przeraża ;)



Niestety nie możemy zostać na dalszej części ceremonii, bo śpieszymy się na pociąg. Znów nie mamy miejscówek, ale chłopaki radzą nam jechać sleeperem i najwyżej potem dopłacić konduktorowi. Żegnamy się i obiecujemy być w kontakcie (rzeczywiście ciągle jesteśmy - Charlie nawet nas odwiedzi po Bożym Narodzeniu). Rusza nasz pociąg, więc wskakujemy szybko do przedziału. Bardzo sympatyczny pan zgadza się dzielić z nami swoją pryczę a potem negocjuje z konduktorem, dzięki czemu płacimy niecałą połowę początkowo oczekiwanej od nas kwoty. Super. Gdy robi się późno, kładziemy się na podłodze między pryczami (akurat jest miejsce na nas dwie i to w miejscu, gdzie nikt nie będzie po nas łaził). Budzimy się dopiero w Delhi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz