środa, 23 listopada 2016

EMIRATY 2016 - dzień 1

wtorek, 25 października 2016

1 dzień podróży

Katowice -> Warszawa -> Berlin -> Abu Dhabi

W naszą podróż wyruszamy już 24-tego w nocy, bo chcemy na spokojnie dotrzeć na lotnisko co najmniej te dwie godziny przed czasem (a nawet wcześniej, żeby mieć zapas czasu "na wszelki wypadek"). Wsiadamy więc w auto i jedziemy na parking (trzytygodniowe stanie kosztuje nas niecałe 100 zł). Samolot z Okęcia (linii Air Berlin) mamy o 6:20. Na lotnisku Berlin Tegel mamy ponad trzy godziny czekania. Lotnisko jest generalnie niewygodne - kamienne, zimne i nie ma za bardzo gdzie usiąść, już nie mówiąc o położeniu się. Jesteśmy już po jednej nieprzespanej nocy a pewnie czeka nas jeszcze co najmniej jedna (jak się później okaże, to nawet dwie), próbujemy więc wykorzystać każdą wolną chwilę na drzemkę .Układamy się na okropnie zimnym kamiennym murku za tablicą z lotami i próbujemy spać ze skutkiem raczej średnim. Kolejny lot mamy o 11:15 - będzie trwał 6 godzin, więc jeszcze zdążymy odpocząć przed Emiratami.
Samolot (Airbus A330-200) jest średnio wygodny i ma bardzo mało miejsca na nogi (dobrze, że jesteśmy krótkie ;) ), ale za to obiad okazał się całkiem całkiem. Po doświadczeniach z zimnym lotniskiem w Berlinie kradniemy z samolotu cztery kocyki. Nie przypuszczamy jeszcze, jak bardzo i do jak wielu celów nam się później przydadzą.



W Abu Zabi lądujemy około 19:30. Mamy całą noc i pół dnia i zamierzamy poświęcić je na zwiedzanie. Na stojakach w hali przylotów są fajne turystyczne mapki Abu Zabi i Dubaju. Gorąco je polecam.
Sprzed lotniska odjeżdża autobus linii A1, który dojeżdża w większość ciekawych miejsc w stolicy. Bilet kosztuje 4 dirhamy (czyli - w uproszczeniu - jakieś 4 złote). Nie można go kupić u kierowcy a jedynie w automacie (który też jest koło przystanku przed lotniskiem). W instrukcji obsługi jest wprawdzie, że jednorazowa karta kosztuje 5 dirhamów, ale jeśli tak zrobicie, to zostanie Wam na niej 1 niewykorzystany dirham. Spokojnie wystarczy wrzucić tam 4 dirhamy (trzeba tam tylko wybrać opcję ręcznego wpisania kwoty doładowania - spokojnie, wszystko jest po angielsku) albo wielokrotność tej kwoty, w zależności od tego, ile razy chcemy jechać.


Zależy nam przede wszystkim na słynnym Wielkim Meczecie, wysiadamy więc koło niego (jest odpowiednio wcześniej widoczny, więc wiadomo, gdzie wysiąść - przystanek jest zaraz jak tylko autobus zjedzie z głównej drogi) i idziemy tam, gdzie wskazują nam znaki.

Gorąco polecam nocny spacer wzdłuż meczetu (lub jogging, bo jest tam świetna antypoślizgowa dróżka do biegania - tak fajna, że rozważałyśmy czy by na niej nie spać ;) ). Jest pięknie oświetlony. Udaje nam się jeszcze wejść na jego teren, ale jest już 22-ga, a więc czas jego zamknięcia, zdążyłyśmy jedynie przyjrzeć mu się z zewnątrz. Żeby wejść do meczetu trzeba poddać się kontroli bezpieczeństwa, podczas której zabierają papierosy i zapalniczki (panie strażniczki odkładają je do specjalnego kosza mówiąc, żeby się nie martwić, jeśli ktoś sobie je weźmie, bo tutaj takie rzeczy są tanie ;) ). Generalnie ludzie są bardzo mili i przyjaźni. Czujemy się tu bardzo bezpiecznie.







Spod meczetu łapiemy jakiś autobus na wybrzeże. W lokalnym transporcie są wydzielone osobne miejsca dla kobiet podróżujących samotnie (jeśli kobieta jedzie z jakimś facetem, ma usiąść w "męskiej" części pojazdu).

Autko Pana Sułtana:



Na wybrzeżu (w "wieżowcowej" części miasta) zastanawiamy się nad spaniem na ławce w parku (klimat jest super, pogoda też idealna). Ryzyko, że ktoś nas okradnie w Emiratach jest raczej małe, ale niemniej jednak mam ze sobą lustrzankę i wszystkie pieniądze, więc trochę głupio byłoby dać się napaść w pierwszy dzień wyjazdu. Koniec końców decydujemy się wracać spać na lotnisko, co wcale okazało się nie być takie proste. Właściwy przystanek namierzyłyśmy po jakiś dwóch godzinach szwendania się po ulicach zmęczone ponad wszelkie granice. Uwielbiam ten rodzaj zmęczenia!

Przejście podziemne:


Abu Zabi nocą:


Na lotnisku od razu pożałowałam, że nie zdecydowałam się spać w parku. Klimatyzacja zamroziła nas na kostki lodu. Jak to dobrze, że ukradłyśmy te koce!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz