piątek, 12 sierpnia 2016

NORWEGIA 2016 - wprowadzenie

Norwegia jest kolejnym z krajów, do którego wybraliśmy się "stałą ekipą", czyli z Anią i Wojteszem. Tym razem po raz pierwszy moi Kochani jadą jako para. Dodatkowo towarzyszył nam mój serdeczny przyjaciel, Krzysz. Początkowo planowaliśmy wybrać się na Islandię, ale ostatecznie przeważyły ceny lotów do Oslo (a raczej do Sandefjordu), które były z Warszawy po 39 zł. Podobnie jak na innych naszych wyjazdach, postanowiliśmy wynająć auto i zrobić objazdówkę. Mamy tylko niecałe 10 dni, więc postanowiliśmy zrobić "kółko" po południowej części kraju, a Lofoty, Nordkapp i inne północne cuda zostawić sobie na kolejny wyjazd (zwłaszcza, że loty do Trondheim z Gdańska też często trafiają się po 39 zł).
Jedzenie
Ze względu na ceny postanowiliśmy z Krzyszem zaopatrzyć się w jedzenie z Polski tak, żeby w miarę możliwości nie musieć w Norwegii kupować spożywki. Po wizycie w pierwszym lepszym sklepie, gdzie okazało się, że jedzenie jest średnio pięć razy droższe niż w Polsce utwierdziliśmy się w przekonaniu, że była to słuszna decyzja. Ania z Wojteszem mieszkają na stałe w Anglii, więc w ich przypadku różnica cen nie jest aż tak ekstremalna, w związku z czym zdecydowali się kupować jedzenie na miejscu. Ceny w restauracjach były tak kosmiczne, że nawet nie myśleliśmy o tym, żeby stołować się gdzieś na zewnątrz. Mieliśmy ze sobą dwa palniki gazowe, do których w pobliskiej Juli kupiliśmy 450g butle gazowe (po 70 koron). Nasza butla skończyła się ostatniego dnia rano, a butla Ani i Wojtesza wytrzymała do samego końca (a gotowaliśmy dwa razy dziennie i to za każdym razem po kilka litrów). Moje wyposażenie żywnościowe na 10 dni wyglądało tak:
* śniadania:
- mleko w proszku,
- kilka paczek płatków zbożowych: owsiane x 2, jęczmienne, jaglane, muesli - zabrałam 5 paczek, została mi jedna. Wyszłam z założenia, że lepiej mieć zapas, bo gdy skończy mi się makaron to mogę robić te płatki z kostką rosołową na obiadokolacje;
- bakalie: rodzynki, daktyle, żurawina, słonecznik.
* przekąski w ciągu dnia:
- kabanosy - po jednej paczce dziennie,
- parówki z szynki - zabierałam je w góry,
- batoniki muesli - po jednym dziennie,
- mieszanka studencka - jedna paczka,
- daktyle (miałam kilogramową paczkę - część wrzucałam rano do płatków a część podjadałam w ciągu dnia),
- suszone banany i jabłka.
* obiadokolacje:
- makaron nitki - nie chciałam żywić się syfem typu zupka chińska więc postanowiłam sprawdzić, jak poradzi sobie kostka rosołowa w połączeniu ze zwykłym makaronem. Nie gotowałam go tylko zalewałam wrzątkiem i czekałam kilka minut. Wychodziło doskonale al dente. Rozwiązanie zdecydowanie tańsze i zdrowsze od gotowych zupek typu Vifon;
- kostka rosołowa - po wrzuceniu jednej kostki do miseczki z makaronem wychodziła bardzo smaczna zupa. Zdecydowanie polecam;
- dwie zupki w proszku (nie typu "gorący kubek", tylko takie normalne) i cztery "gorące kubki" (serowe z Kauflanda).
Cały prowiant kosztował mnie kilkadziesiąt złotych (kabanosy były w promocji w Lidlu, więc łączny koszt na pewno nie wyniósł więcej niż 100 zł). Na miejscu kupiłam jedynie mleczko orzechowo-migdałowe (około 30 koron - na spółę z Krzyszem), lokalne rybne zupki w proszku (nie do jedzenia tylko na prezenty - jedna za około 16 koron) i przeboskie brązowe serwatkowe sery żółte o słodkim smaku (coś około 25 koron) za paczkę. Tutaj znajdziecie więcej informacji o tym cudzie.
Spanie:
Nocowaliśmy w dwóch dwuosobowych namiotach (poza jedną nocą przespaną w aucie, gdy do 3 nad ranem nie było na trasie żadnej rozsądnej miejscówki, bo padający deszcz spowodował, że wszystkie łąki i polany dookoła stały się mokradłami). Bardzo ważne, żeby namioty były jak najbardziej wodoodporne, bo padało co chwilę (ale o tym jeszcze napiszę). Mieliśmy ciepłe śpiwory (w końcu miałam okazję przetestować mój "polarny"  śpiwór Marmota z gęsi - sprawdził się doskonale, ani razu nie było mi zimno) i dmuchane maty (Ania z Wojteszem mieli dmuchany materac, ja - pożyczoną od Adasza dmuchaną matę, a Krzysztof matę samopompującą z Karrimora).
Trasa:
Nasza trasa podróży w uproszczeniu wyglądała następująco:

A to moje notatki na podstawie których jeździliśmy:

Koszty:
20 zł - bilet na pociąg do Warszawy,
90 zł - bilet z Warszawy do Sandefjord Torp razem z większym podręcznym i rezerwacją miejsca przy oknie,
100 zł - jedzenie z Polski,
115 zł - bilet z Sandefjord Torp do Katowic razem z większym podręcznym,
160 zł - bagaż rejestrowany (mieliśmy wspólny z Krzyszem),
370 zł - wynajęcie samochodu w Hertzu,
400 zł - średnia wacha na paliwo, parkingi i promy,
500 zł - pamiątki, jedzenie i papierosy (1 paczka - 60 zł!!!),
??? - kary z Hertza, opłaty drogowe
Średnie koszty osobowe wyniosły więc 1 755 zł.

Wyposażenie:
1. Gruby, ciepły śpiwór,
2. Wodoodporny namiot,
3. Mata dmuchana,
4. Plecak na wymiary dużego podręcznego Wizzair + malutki plecaczek z Decathlona (trzymałam w nim rzeczy, które były mi potrzebne do namiotu i dzięki temu nie musiałam codziennie się na nowo organizować) + zwykły plecak szkolny (przydał się w górach),
5. Worek transportowy 100-litrowy (słynny "pan Zbyszek" pożyczony od Adasza) jako bagaż rejestrowany,
6. Plecak 65-litrowy jako wkład do "pana Zbyszka" (w środku śpiwory, buty, maty, kije trekkingowe i inny szpej, a co się nie zmieściło upychaliśmy luzem),
7. Ręcznik z mikrofibry,
8. Lustrzanka, zapasowa bateria, ładowarka z końcówką do zapalniczki,
9. Telefon z GPS z wgraną mapą Norwegii (Navigator, Sygic, Maps.me),
10. Gniazdko USB do zapalniczki,
11. Czołówka, latarka do namiotu, zapasowe baterie do latarek,
12. Kurtka przeciwdeszczowa,
13. Ciuchy (ciepłe - trzy polary, softshell, górskie spodnie techniczne z odpinanymi nogawkami, jeansy, legginsy, parę podkoszulków z krótkim i długim rękawem oraz bez rękawów, ciepłe skarpetki, krótkie spodenki) - część rzeczy prałam i suszyłam w aucie na desce rozdzielczej,
14. Buty - adidasy, sandałki, twarde buty górskie za kostkę,
15. Kije trekkingowe - bardzo przydatne w drodze na Trolltungę,
16. Kosmetyki: szczoteczka i pasta do zębów, szczotka i grzebień do włosów, mydło, krem Nivea, Mugga na komary, oliwka dla niemowlaków, szampon do włosów, golarka jednorazowa, tampony, żelik antybakteryjny, antyperspirant, chusteczki nawilżające,
17. Apteczka - bandaż elastyczny, plastry, tabletki te co zawsze (Excedrin, Gripex, Apap, Antinal, Węgiel, Polopiryna, Pyralgina, No-Spa, itp.)
Chyba nie mogę powiedzieć, żeby jakaś rzecz była nieprzydatna.
Mój bagaż podręczny przy wyjeździe ważył 15 kilo (czyli tyle, ile maksymalna dopuszczalna norma - gdy wracaliśmy, miałam jedzenie już zjedzone więc prawie nic nie ważył) a nasz bagaż rejestrowany ważył 24 kilo (powinien mieć maksymalnie 23, ale pani na lotnisku machnęła ręką). Dobry patent na przyszłość: worek transportowy jest traktowany jako ponadwymiarowy i nie zabrali go na taśmę, tylko kazali nam samodzielnie zanieść go w odpowiednie miejsce. W przyszłości można by zaryzykować i przed zaniesieniem (a po zważeniu i przyklejeniu plakietki) dorzucić jakieś rzeczy np. z podręcznego. Taka mała dygresja "na Janusza" ;)

1 komentarz: