piątek, 12 sierpnia 2016

NORWEGIA 2016 - dzień 7

czwartek, 4 sierpnia 2016

jakiś las przed Flam -> Breheimsenteret -> jakiś fiord gdzieś :)

Toyota Rav 4 nie jest najwygodniejszym autem do spania, zwłaszcza jeśli chodzi o przedni fotel od strony kierowcy. Czasem dobrze mieć metr sześćdziesiąt :P Nad ranem otwieram szybę, wyciągam nogi przez okno i zaczepiam je o przednie lusterko. Całkiem dobry patent.
Wstajemy , rozkładamy kocyk i robimy sobie śniadanie. Przechodząca akurat drogą pani pyta, czy tu biwakowaliśmy. Mówimy, że nie, że spaliśmy w aucie. Pani patrzy na nas z niedowierzaniem i mówi, że wprawdzie to prywatny teren, ale nie ma problemu. Rzeczywiście jesteśmy dość blisko zabudowań no ale naprawdę nie mieliśmy już siły na szukanie lepszego miejsca.
Nasz plan na dziś zakłada przejazd nad Sognefjord przez malownicze Flam oraz Laerdal aż do Breheimsenteret, gdzie jest lodowiec Jostedalsbreen. Zdecydowaliśmy się akurat na niego, bo to największy lodowiec w kontynentalnej Europie. GPS ustawiony na Breheimsenteret prowadzi nas do ramienia lodowca zwanego Nigardsbreen. Ponoć ramiona lodowca tworzy około 50 dolin, spośród których najbardziej popularne to właśnie Nigardsbreen i Boyabreen. Dość popularny jest też Briksdalsbreen. Ponoć szlaki są bardzo blisko siebie.

To właśnie nasze miejsce noclegowe:



Prom w Sognefjordzie (gdzieś w okolicach Flam):

A to tunel Laerdal - najdłuższy tunel Norwegii. Ba, najdłuższy tunel drogowy na świecie. Ma 24,5 kilometrów długości. Robi wrażenie.

Z Laerdal w dalszą drogę musimy przeprawić się promem. Jakimś cudem udaje nam się za niego nie płacić. Na poprzednim promie bilety sprzedawano już na promie, więc tu po prostu wjechaliśmy na prom myśląc, że będzie podobnie. Jedynie Wojtesz zaobserwował w lusterku, że panowie z obsługi zrobili minę typu "co kurwa?", ale do samego końca rejsu nikt do nas nie podszedł, żądając opłaty. Na kolejnych promach od płacenia (przed wjazdem na prom) już się nie wykręciliśmy.
A to Lustrafjord, jedna z odnóg Sognefjordu:

Po przejechaniu przez prom kierujemy się drogą numer 55, z której - w okolicach Gaupne - skręcamy w dróżkę 604 (Fv 334) prowadzącą prosto do lodowca, który - zgodnie z wcześniejszymi oględzinami mapy i tym przewodnikiem - znajduje się w Breheimsenteret (nawigacja Sygic - nawet wersja darmowa - widzi większość nazw popularnych miejsc, można więc wpisać np. Trolltunga i poprowadzi nas dobrze).

No i mamy to:


Parking kosztuje jakieś 40 koron (można zaparkować za darmo jakieś dwa-trzy kilometry dalej). Pod sam lodowiec prowadzi bardzo przyjemny, około półgodzinny szlak.

Jeśli ktoś nie chce iść do lodowca na nogach, możliwe jest popłynięcie łódką (nie pamiętam już ceny, ale nie były to jakieś strasznie wielkie jak na warunki norweskie pieniądze).

Na miejscu można skorzystać z wypożyczalni sprzętu i usług przewodnika. Kiedyś to zrobimy ;)





Z bliska błękit lodowca z miejsca rzuca na kolana. W życiu czegoś takiego nie widzieliśmy. Cała rzeka płynąca od lodowca ma taki błękitny (a może lazurowy? jeśli chodzi o kolory to jestem jak facet - rozróżniam na "fajny" oraz "eee") odcień. Bosko!

Pod koniec szlaku trasa rozgałęzia się. Jedne znaki prowadzą do punktu widokowego, a drugie przez trasę "family tour". Idziemy tą przez punkt widokowy. Pod lodowcem oba szlaki łączą się.

Jak prawdziwi Polacy ignorujemy łańcuchy krzyczące, żeby ich nie przekraczać bo danger i podchodzimy pod sam lodowiec. No musieliśmy. Z bliska jest naprawdę boski. Swoją drogą, spotkaliśmy tam drugą grupę Polaków :P


Skąd się bierze ten kolor? Przecież to tylko kostki lodu w kostkach lodu w kostkach lodu ;)




Zamiast flagi - inny mały polski akcent :D Ale rozczarujemy Was - w tej flaszce jest woda, i to bynajmniej nie ognista ;)

Ania i Wojtesz wracają na parking coś przekąsić, a my próbujemy zobaczyć lodowiec z góry. W tym celu wspinamy się na ścianę jednej z otaczających lodowiec gór i pniemy się, trawersując (hmm, czy można piąć się trawersem? Chodzi mi o to, że szliśmy takim skosem - jednocześnie do góry i w bok) wzdłuż lodowca. Niestety, nie udało nam się zobaczyć nic lepszego ponad to:

Krzysz chciał iść jeszcze dalej, ale mój głos wewnętrzny powiedział mi dość dobitnie, że jestem debilem, że łażę po pionowej ścianie (bo to była praktycznie pionowa ściana - szliśmy po takiej rysie), nieoznakowaną trasą, bez zabezpieczenia, jest ślisko, kamienie lecą lawinami spod nóg, zaraz zacznie padać, skała będzie mokra i wtedy to zginiemy na pewno a bardzo możliwe że nawet i teraz. Tak więc w pewnym momencie powiedziała Krzyszowi, że dalej się nie ruszam. Wiem, że był strasznie rozczarowany, ale naprawdę nie wyglądało to dobrze. Zresztą spójrzcie:

To już przy schodzeniu:


 O taaam byliśmy:

W drodze powrotnej moczymy nogi w lodowatej rzece. Naprawdę jest lodowata nawet jak na moje standardy wytrzymałości. Krzysz miał plan wykąpać się w niej, chwycił więc płyn do kąpieli i rączo wskoczył do rzeki. Równie żwawo z niej wyskoczył, szczękając zębami, zanurzywszy się po kolana. Mając w pamięci zeszłoroczną dyskusję z Adaszem postanowiłam sprawdzić, ile sekund wytrzymam. Udało się coś około piętnastu, po których moje stopy były tak siwe jakby miały zamiar odpaść. Mors poziom hard.



Obiadokolacja Ani i Wojtesza. Mmm...

Z lodowca schodzimy dość późno, jesteśmy też trochę zmęczeni po wczorajszej niedospanej nocy, postanawiamy więc przespać się tam, gdzie akurat trafi się fajne miejsce.



Po drodze trafiliśmy na świetne miejsce biwakowe (szkoda, że jest tu zakaz rozkładania namiotów), na którym wykąpaliśmy się w dostępnych tu umywalkach. Postanawiamy dziś nieco uszczuplić nasz zapas smakowych Soplic.

Gdzieś przy Lustrafjordzie znajdujemy cudowną miejscówkę tuż przy fiordzie. No po prostu spełnienie marzeń! Strasznie żałuję, że jutro będę w takim stanie, że zapomnę dodać znacznika, więc nie podam Wam dokładnej lokalizacji tego miejsca. No cóż, widocznie tak musi być.
Rozkładamy namioty, otwieramy butelkę(i) i odpływamy w niebyt. Dobrze, że Wojtesz jutro będzie prowadził ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz