piątek, 12 sierpnia 2016

NORWEGIA 2016 - dzień 5

wtorek, 2 sierpnia 2016

Tyssedal -> szlak na Trolltungę -> Troooltunga!!! -> Hardangerfjord (gdzieś)

Walcząc z opadającymi powiekami zwlekamy się z materaców parę minut po 6 rano. Tym razem na szlak idziemy wszyscy. Zjadamy porządne śniadanie i ruszamy w drogę. Parking pod Trolltungą kosztuje nas 200 koron (to najtańsza opcja - czas parkowania nie może przekroczyć 15 godzin, potem płaci się drugie 200). Zakładamy więc plecaki i ruszamy. Zabieram ze sobą kije trekkingowe, co okazało się świetną decyzją. Nie tylko pomogły lepiej rozłożyć siły, ale przede wszystkim przydały się przy łażeniu po błocie (zwłaszcza w drodze powrotnej).



Poniżej widać tory nieczynnej kolejki. Kiedyś właśnie tędy przebiegał szlak, który obecnie przesunięto parę metrów na lewo.

Najtrudniejszy był pierwszy i czwarty kilometr. Drogowskaz ostrzegał, że jeśli dotrze się do czwartego kilometra później niż o godzinie 13-tej, powinno się zawrócić (nie dotyczy okresu letniego).
Rzeczywiście, pierwszy kilometr był bardzo męczący - ciągle stromo pod górę. Z drugiej strony, taka rozgrzewka już na samym początku sprawiła, że wszystko to, co było później, wydawało nam się bardzo łagodnym podejściem. Na tym czwartym kilometrze rzeczywiście było jeszcze trochę stromo, ale już nie tak, jak na tym pierwszym. Trasa jest nieco męcząca, ale głównie ze względu na swoją długość, bo technicznie nie jest trudna. Największą uciążliwością było błoto, na którym trzeba było uważać, żeby nie "pojechać". W bardziej newralgicznych miejscach były liny, których można było się chwycić.

A to krajobrazy ze szlaku:

Moje Słodziaki :*



Biały kieł towarzyszył nam praktycznie przez całą drogę. Szczególnie interesowała go pachnąca kabanosami zawartość mojego plecaka :) W sumie to fajnie byłoby kiedyś mieć psa.


Niektóre bardziej błotniste odcinki szlaku były wyposażone w drewniane podesty.








Taka ciekawostka - Trolltunga nie leży nad fjordem, tylko nad jeziorem. Fakt, że wygląda ono jak fjord, ale ponoć to jezioro.










Na ostatnim kilometrze :)


No i jesteśmy :)

Dla takich widoków warto było iść sześć godzin!





Na Trolltundze spotkaliśmy aparatów, którzy wjechali tam rowerami crossowymi. Do tej pory nie możemy wyjść z podziwu jak tego dokonali.

Niestety piękna pogoda bardzo szybko się zmieniła i - podobnie jak na Preikestolen - w mgnieniu oka wszystko przykryła biała jak mleko mgła. Zaczęło się robić coraz bardziej pochmurno, postanawiamy powoli wracać. Trochę pada, ale nie jest najgorzej.
W tutejszych lasach jest całe mnóstwo grzybów. No zatrzęsienie! Mam ogromną ochotę uzbierać trochę do zupy. Jest też sporo malin, jagód i wszelkiego innego leśnego dobra.
Jesteśmy nieco zmęczeni, ale po 12 godzinach zjawiamy się na parkingu, kończąc trekkingowy etap naszej wycieczki. Myjemy się z błota pod specjalnie do tego celu wyznaczonym szlaufem, ogarniamy toaletę w parkingowych prysznicach i jedziemy wzdłuż fiordu szukać miejsca noclegowego. Na szczęście dość szybko znajdujemy idealny kawałek trawy przy samym fiordzie. Dokładnie tu:
http://maps.me/ge0?latlonzoom=o4jLHqwjKF&name=Miejscowa_5_Norwegia_
http://www.openstreetmap.org/?mlat=60.20279&mlon=6.59747&zoom=14#map=12/60.1629/6.5753
Rozbijamy się, jemy i kładziemy się do namiotów z myślą, że jutro śpimy do oporu. Zasłużyliśmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz