piątek, 12 sierpnia 2016

NORWEGIA 2016 - dzień 3

niedziela, 31 lipca 2016

Lysebotn -> szlak na Kjeragbolten -> Kjeraaagbolten!!! -> jakiś las koło Preikestolen

Mieliśmy wstać o szóstej rano. Otwieram oko. Pada. Zamykam oko. Siódma rano. Pada. Ósma rano. Pada. Niedobrze, bardzo niedobrze. Nic to, trzeba się ruszyć. Zwijamy więc nasze obozowisko, robimy porządne śniadanko i ruszamy serpentynami w górę.





Pogoda niestety dalej jest niesprzyjająca.

 Po zaparkowaniu auta (150 koron!) i przygotowaniu się do wyruszenia na szlak deszcz nadal pada. Postanawiamy tak czy siak iść. Patrząc na błoto, które trzeba przejść żeby dostać się pod pierwszy łańcuch orientujemy się, że Ania i Wojtesz nie mają ciuchów ani butów na tę pogodę. Wojtesz nie ma ciepłych długich spodni. Ma wprawdzie w plecaku spodnie przeciwdeszczowe, ale ze względu na brak przeciwdeszczowej kurtki (ma tylko softshella i bluzę) nie zdadzą się one na wiele. Ania ma zimową kurtkę, ale z bardzo przemakalnego materiału, i legginsy, w których na pewno będzie jej chłodno. I białe adidasy, które w konfrontacji z błotem na pewno nie wyjdą obronną ręką. Wojtesz ma chyba buty na trekkingowej podeszwie, ale w wersji mocno letniej, czyli u góry ma samą cienką siateczkę. Z punktu widzenia dzisiejszej aury nie wygląda to dobrze. Nic dziwnego, że Ania z Wojteszem postanawiają nie wyruszać na szlak i poczekać na nas w samochodzie. Strasznie żałujemy, że nie będą nam towarzyszyć, z drugiej jednak strony rzeczywiście teraz to najrozsądniejsza opcja.


Już po pierwszych łańcuchach upewniamy się, że wyjście Ani i Wojtesza na szlak byłoby nie tylko nierozsądne, ale przede wszystkim niebezpieczne. Trasa nie jest prosta, w wielu miejscach trzeba się wręcz wspinać na tych łańcuchach. W dodatku skały są bardzo śliskie. Bez butów górskich ani rusz. Mimo względnie dobrego przygotowania w jedną stronę idziemy średnio 45 minut dłużej niż to przewidziane. Jeśli macie kije trekkingowe, tu ich nie bierzcie, bo i tak przez większość trasy trzeba się czegoś trzymać rękami, więc nie będziecie mieli jak ich użyć.






A oto i słynny Kjeragbolten:

Krzysz wchodził na ten mokry i śliski głaz cztery razy, przyprawiając mnie o stan przedzawałowy.

Przez większość czasu nie było widać zupełnie nic. Na szczęście na moment mgła ustąpiła i mogliśmy popodziwiać potęgę fiordu. I kilometrową przepaść pod kamieniem, naprawdę zapierającą dech w piersiach. Nie odważyłam się stanąć na kamieniu, ale - walcząc ze strachem - wlazłam na niego na kolanach i zapozowałam do zdjęcia na siedząco. Przy kamieniu jest kółeczko, do którego można się wpiąć, więc jeśli macie jakąś dłuższą lonżę albo kawałek liny (przydałyby się tak ze dwa metry) to warto rozważyć asekurację. Powiecie - tchórz, ale pamiętajcie - kilometr przepaści i mokra skała.

"Świątynia buddyjska" napotkana w drodze powrotnej:

Wracając, poszliśmy jeszcze kawałek innym szlakiem, ale ze względu na brak tam jakiś szczególnie innych atrakcji postanowiliśmy wracać znaną drogą (zwłaszcza, że przy tej mgle naprawdę łatwo się zgubić).

Ania z Wojteszem czekają na nas w autku. Nie było nas prawie osiem godzin. Moja przeciwdeszczowa kurtka niestety poddała się całodziennemu opadowi (choć trzeba przyznać, że długo się trzymała dzielnie), jestem więc przemoknięta do suchej nitki. Trzęsę się z zimna i jednocześnie śmieję się z tych moich drgawek. Rozkładamy mokre ciuchy na desce rozdzielczej i ruszamy na drugą stronę fiordu - w kierunku Preikestolen.

Kolejna piękna norweska tęcza:


 

 Jestem już porządnie zmęczona, ale chcę prowadzić żeby móc suszyć ciuchy w trakcie jazdy. Walczę więc ze zmęczeniem, oglądam piękne krajobrazy, robię zdjęcia i obracam ciuchy do suszenia na dmuchawce. Wszystko to w trakcie jazdy. Powiecie - debil. No w sumie macie rację. To samo pomyślał jakiś kierowca jadący za mną, bo zajechał mi drogę i podszedł z wyrzutem, że prowadzę zygzakiem jak jakiś wariat, więc przyszedł sprawdzić, czy przypadkiem nie jestem pijana. Gdy zobaczył te wszystkie rozpieprzone mokre ubrania, klimę grzejącą na cały regulator i nasze zmarznięte nosy to rzeczywiście popatrzył na nas jak na wariatów, kazał mi jechać bezpiecznie i oddalił się do swojego samochodu myśląc pewnie "no rzeczywiście wariatka". Wybucham śmiechem ale zaczynam bardziej kontrolować swoją jazdę, bo mandaty w tym kraju zaczynają się ponoć od 1500 zł. Na swoje usprawiedliwienie mam, że byliśmy naprawdę na środku niczego i auto jadące z naprzeciwka to była w tych okolicach naprawdę rzadkość. No ale fakt. Drive safe!



W pobliżu Preikestolen nie wolno parkować (no, chyba, że się zapłaci 150 koron). Już kilka kilometrów przed szlakiem co metr stoją poustawiane zakazy parkowania (po obu stronach drogi - las znaków - wygląda to przekomicznie). Zjeżdżamy do jakiejś pobliskiej miejscowości i zupełnie przypadkiem odkrywamy idealną miejscówkę do spania. Naprzeciwko parkingu dla kamperów jest jakaś leśna ścieżka. Wjeżdżamy w nią i ku naszej uciesze kończy się ona po kilku metrach. Mamy idealne miejsce na namiot. To dokładnie to miejsce:
http://maps.me/ge0?latlonzoom=04hq5ixiPm&name=Miejscowa_3_Norwegia_
http://www.openstreetmap.org/?mlat=59.00529&mlon=6.07139&zoom=17#map=17/59.00548/6.07076
Mimo deszczu rozkładamy się a Ania z Wojteszem śpią w aucie (mieli przez moment chęć rozłożenia namiotu, ale akurat zaczęło tak strasznie padać że szybko zaniechali tego pomysłu). Organizujemy sobie kąpiel w toalecie dla kamperowców (jest umywalka z ciepłą wodą, da się w niej całkiem dobrze umyć nawet razem z włosami), grzejemy zupkę, popijamy ją smakową wódką i idziemy spać, bo jutro czeka nas kolejny trekking.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz