poniedziałek, 29 lutego 2016

MAROKO 2016 - dzień 8

środa, 3 lutego 2016

Marrakesz -> wodospady Ouzud -> przełęcz Tizi'N'Tischka

Przed opuszczeniem naszego hotelu postanawiamy wybrać się jeszcze na plac na śniadanko i w poszukiwaniu jakiś pamiątek. Od rana koszmarnie boli mnie brzuch (takie skurcze z prawej strony - trochę się boję, że to wyrostek, ale na szczęście przeszło, choć z tego co ostatnio słyszałam to właśnie takie są objawy poprzedzające atak wyrostka - mój przyjaciel mi opowiadał, że u niego atak "właściwy" poprzedzało kilka takich serii bólów brzucha w kilkumiesięcznych odstępach), więc nie mogę patrzeć na żadne jedzenie, ale Ania i Wojtesz są zachwyceni naleśnikami, które udaje nam się znaleźć. Ania kupuje też swój wymarzony plecak (z tego co pamiętam, kosztował chyba 30 euro - zdecydowanie wart swojej ceny). W Marrakeszu jest jeszcze sporo rzeczy, które warto zobaczyć (między innymi słynny ogród Majorelle Yvesa Saint Laurenta czy medresę Alego ibn Jusufa), ale ledwo żyję, no a poza tym czas nas goni (przed nami przełęcz Tizi'N'Tischka i wąwozy, a więc znowu kwestia zdążenia przed zmrokiem). Bierzemy więc plecaki (Wojtesz - ogromne dzięki, że wziąłeś mój - dzięki temu jakoś się dokulałam do auta) i jedziemy do wodospadów Ouzud. Musimy do nich nadrobić sporo kilometrów (jakby nie kombinować trasy, w żaden sposób nie dało się zrobić, żeby były po drodze), ale wierzymy, że będzie warto. Nie rozczarowaliśmy się ;)

Naleśniczki ;)

Kobry na placu Jemaaa el Fnaa (oczywiście zaraz jakiś gościu zażądał kasy za zdjęcie)

Minaret Kutubijja (ponoć wzór dla innych marokańskich meczetów):

W Ouzud nauczeni doświadczeniem nie parkujemy na "oficjalnym" parkingu. Stajemy przy drodze parę metrów dalej i idziemy pieszo. Na początku nie bardzo wiemy gdzie, ale skręcamy w jakąś polną uliczkę i po chwili zaczynamy słyszeć szum wodospadu. Przeskakujemy przez jakiś mur po czym naszym oczom ukazuje się półokrągła skała zakończona urwiskiem, którym to właśnie spływa wodospad. Taka mała Niagara. Przepiękny widok. Szkoda, że Łukasz nie może tego zobaczyć, bo on zawsze tak bardzo lubił wodospady.
Obchodzimy "kaskadę" górą i schodzimy "turystyczną" ścieżką (kierunek wyznaczają nam stragany). Po drodze spotykamy bardzo towarzyskie makaki, które siedzą przy drodze i jedzą orzeszki prosto z ręki.




 


Na dole można za 20 dirhamów popłynąć pod sam wodospad na "łódce" utrzymującej się na powierzchni dzięki przymocowanym od spodu plastikowym beczkom. Rozważamy to, ale trochę boimy się o aparaty, bo wodospad chlapie ;) No i poza tym nawet z miejsca, w którym aktualnie jesteśmy, wodospad jest praktycznie "na wyciągnięcie ręki".


 

 Naszym celem na dziś jest przełęcz Tizi'N'Tischka (a dokładniej - miejsce, w którym zrobi się ciemno). Po drodze nie trafiamy na żadną fajną knajpę, jemy więc obiad na stacji benzynowej, gdzie kasują nas jak za zboże (za herbatkę, dwie porcje frytek z grillowanym mięsem i byle jakiego omleta coś w granicach 160 dirhamów).


Wieczorem docieramy do miasteczka na przełęczy. Chcemy tam spać, parkujemy się więc koło jakiś tirów i idziemy napić się kawy (standardowo - sami faceci, gapiący się na nas jak na małpy w zoo) i połazić po lokalnych sklepikach (gdzie głównym asortymentem były orzechy). Po powrocie do auta chcemy zacząć ogarniać się do spania, niestety podchodzi do nas jakiś ochroniarz i coś gada. Chyba nie ma nic przeciwko, żebyśmy tu stali na noc, ale nie jesteśmy pewni, czego od nas chce (pewnie kasy), więc postanawiamy jechać dalej, choć żal nam widoków. Na szczęście parę metrów dalej są jakieś roboty drogowe, zjeżdżamy więc i zatrzymujemy się koło jakiejś koparki. I tak chcemy ruszyć wcześnie, więc pewnie zdążymy przed rozpoczęciem prac. Znowu zaczynamy się ogarniać do spania. Gdy Ania włącza swoją latarkę, kątem oka widzę błysk latarki za szybą stojącej koło nas koparki. Mam nadzieję, że to tylko odbicie naszej latarki, ale na wszelki wypadek świecimy jeszcze raz. W koparce znowu zapala się światło. Pojawia się też "straszna twarz". Osz k*! Uciekamy stamtąd, podczas gdy "straszna twarz" obserwuje nas uważnie. Dobrze, że zorientowaliśmy się, że mamy towarzystwo, zanim poszliśmy spać, bo nie chciałabym doświadczyć tego spotkania w środku w nocy, wychodząc na siku. Na szczęście za kolejne parę metrów udało nam się znaleźć fajne miejsce do spania. Wysokościomierz (wskazujący chyba jakoś 2 200 m. n.p.m.) i ukształtowanie terenu (byliśmy na jakimś szczycie, a parę metrów dalej rozpościerała się całkiem spora przepaść) sugerują, że jutro będziemy mieć zajebisty widok ;)

Zachód słońca "on the way":

Arabskie menu:

W kawiarni na przełęczy:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz