czwartek, 25 lutego 2016

MAROKO 2016 - dzień 4

sobota, 30 stycznia 2016

Casablanca -> El-Jadida -> Essaouira -> okolice Tamanar

Wstajemy dość wcześnie, bo chcemy zdążyć na pierwsze zwiedzanie meczetu (o 9:00, bilet 120 MAD normalny, 60 MAD ulgowy - na polską legitymację doktoranta udaje mi się dostać ulgę, choć pan w kasie patrzy podejrzliwie). Ważne, żeby oprócz biletu (w formie okrągłej naklejki) zachować też paragon, bo zbierają je przed wejściem i na tej podstawie wpuszczają.

To nasz pokój:


Toaleta "2 w 1" - prysznic + dziura w ziemi (spłuczka wyłącznie dla ozdoby):

Widok z dachu (od razu mi się przypomniały filmy o snajperach):


Kraina kontrastów: nowe, eleganckie budownictwo ... 

... w otoczeniu wszechobecnego syfu


Ale wracając do meczetu :) Zwiedzanie trwa godzinę. Wygląda to tak, że kupuje się bilet (jest tam też automat z dobrą i tanią kawą) a o godzinie rozpoczęcia zwiedzania przychodzą przewodnicy i wołają swoje grupy językowe. Jest możliwość zwiedzania po angielsku.
Najpierw zwiedzamy wnętrze meczetu (to pomieszczenie, gdzie się modlą), a następnie schodzimy do podziemi pooglądać łaźnię i basen. Pomimo wysokiej ceny zdecydowanie warto wybrać się do tego meczetu. Zwłaszcza, że jest to jeden z dwóch meczetów w Maroku (drugi jest gdzieś w górach chyba w okolicach Tafrafoute), do którego może wejść "niewierny".


 











łaźnie:




basen (też nie wiemy, po co w meczecie basen ;) ):


Z Casablanki jedziemy do El-Jadidy obejrzeć słynną portugalską cysternę. W samej cysternie nie ma wiele do zwiedzania, można też wejść (za opłatą "co łaska" dla lokalnego "przewodnika") na jej dach, na którym generalnie nie ma nic ciekawego. Warto przejść się wzdłuż murów, skąd rozpościera się wspaniały widok na ocean i na samo miasto.















Z El-Jadidy jedziemy do Essaouirii. Jest już dość późno, więc nie udaje nam się dostać na mury, które są czynne do godziny 17:00. Nic to, idziemy do portu, w którym falują na wietrze niebieskie łódeczki. Wszędzie latają wielkie mewy.














Po zwiedzeniu portu spacerujemy wzdłuż murów, z których oglądamy piękny zachód słońca. Strasznie wieje, w związku z czym fale są niesamowicie wielkie. Chyba nigdy nie widziałam takich dużych fal. W końcu pierwszy raz mam okazję oglądać ocean ;)









W Essaouirii trafiamy na bardzo klimatyczną marokańską knajpkę. Zamawiamy sobie z Anią po tajinie (noo, w końcu "prawdziwy" tajin), a Wojtesz rybkę. Wszyscy jemy też marokańską zupę. Pyszności!








 tradycyjny marokański deser - pomarańcze z miętą i cynamonem :)

Na noc ruszamy w dalszą drogę. Chcemy spać gdzieś w okolicach miejscowości Tamanar (leżącej między Essaouirią a Agadirem), bo to miejsce wskazał nam kelner (jee! zna angielskiii!), gdy zapytaliśmy o kozy na drzewie. Jedziemy więc przed siebie. W okolicach szczytu jakiegoś wzniesienia zauważam jakiś skręt, jadę więc zobaczyć, co tam jest. Dróżka skręca kawałek za drogą, dookoła niewielkiej górki. Dzięki temu jesteśmy niewidoczni dla przejeżdżających samochodów. Nad nami przecudowne rozgwieżdżone niebo a przed nami w oddali mrugają światła miasta (chyba tego Tamanaru). Przepiękna miejscówka.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz