piątek, 27 listopada 2015

KAMBODŻA 2015 - dzień 6

piątek, 30 października 2015

Battambang -> Pursat

Pozostała część naszej grupy wybiera się dziś na kambodżański kurs gotowania.My z kolei postanawiamy zdać się na naszego przewodnika-tuktukarza, który obiecuje zabrać nas na "najlepszą wycieczkę ever". Najpierw jedziemy nad rzekę oglądać z mostu przepływające pod nami łódki rybackie. Most bardzo fajnie się kołysze pod naszym ciężarem, gdybyśmy chcieli, moglibyśmy rozhuśtać go jak huśtawkę. Gdy przejeżdża nim motorek, wszystko się trzęsie. Przychodzi mi na myśl Rumunia, w której spaliśmy pod podobnym mostem.




Parę kroków dalej znajduje się arabska wioska. Ludzie żyją tam w okropnej biedzie w drewnianych domkach przypominających kurniki. Dookoła biegają kozy i dzieciaki z drewnianymi oszczepami.




Kolejne miejsce jest typową atrakcją turystyczną. W Kambodży nie funkcjonuje regularny ruch kolejowy (w sensie - nie jeżdżą pociągi), ale mają jeszcze parę kilometrów torów z czasów, gdy takowy jeszcze działał. Szyny są obecnie wykorzystywane przez lokalną ludność do przemieszczania się i transportowania różnych rzeczy na drezynkach napędzanych silnikami od traktora tudzież innej kosiarki. Jeden z odcinków takich torów został zaadaptowany na atrakcję turystyczną (za 5 dolarów od osoby). Idziemy więc przejechać się tym słynnym bambusowym pociągiem. Na końcu trasy są stragany z ubraniami, można też kupić od dzieciaków ładne plecione bransoletki. Warto wybrać się na tę przejażdżkę, bo to niezła frajda. Jeśli spotkają się dwa pociągi jadące naprzeciwko, to ten, który ma mniejsze obciążenie, musi ustąpić miejsca i zostać zdjęty z torów. Podczas tego wyjazdu jeszcze się najeździmy bambusowym pociągiem (choć w wersji drewnianej), ale o tym jutro. Dziś jedziemy czymś takim:





a to świerszczyk z trawy, którego Piotrek dostał od dziewczynek:

Po przejażdżce nasz przewodnik zabiera nas do wiosek, w których pokazuje nam, jak powstają różne lokalne rzeczy. Za symboliczne pieniądze możemy spróbować czego tylko zapragniemy.
Najpierw oglądamy, jak powstaje wypalany na ogniu przysmak z bambusa i ryżu. Pyszności!




Zanim ruszymy do kolejnych wiosek czeka nas chwila refleksji. Przed nami pola śmierci. Przed wyjazdem czytałam trochę o Poi Pocie i Czerwonych Khmerach, ale to, co opowiadał nam o ich zbrodniach nasz przewodnik, było naprawdę wstrząsające.







Jak już doszliśmy do siebie, ruszyliśmy dalej podglądać codzienne życie mieszkańców Kambodży. Najpierw idziemy do wioski rybackiej, gdzie między innymi produkowana jest w wielkich beczkach niesamowicie śmierdząca pasta rybna.



A ta pani kroiła banany na ultracienkie plasterki, które kładła na desce żeby wyschły na słońcu. Powstawał z tego przepyszny bananowy rulon.






A to własnoręczna produkcja makaronu z mąki ryżowej:




Część mieszkalna destylarni ryżu:

Tak powstają bardzo smaczne płatki ryżowe:


Przepyszne "spring rollsy":



Parę migawek z targu w Battambang:

Mięso - upał 20 stopni, wszystko tak po prostu sobie leżało całymi dniami ku uciesze latających wszędzie dookoła much i nikt się tym w ogóle nie przejmował :)




A to nasz hostel:


Po południu mamy autobus do Pursat, skąd chcemy wyruszyć na szlak. Umawiamy się z drugą częścią ekipy, że kupią nam bilety i spotkamy się na dworcu. Dojeżdżamy na miejsce parę minut przed czasem, reszty jeszcze nie ma. Rozsiadamy się, kupujemy coś do picia, w międzyczasie nasi piszą, że są na dworcu. Hmm, naszym zdaniem nie bardzo. Okazuje się, że czekają na złym przystanku. W międzyczasie kierowca autobusu woła nas, że trzeba wsiadać. Tłumaczymy, że zgubiła nam się grupa, która ma między innymi nasze bilety. Pan z dworca od razu łapie za telefon, lokalizuje naszą grupę i organizuje im transport autobusem na właściwy dworzec. Po pół godzinie jesteśmy już wszyscy razem. Autobus z pasażerami cały czas na nas czekał mimo, że miał przez nas ponad półgodzinne opóźnienie. Wyobrażacie to sobie w Polsce?

A to właśnie międzynarodowy dworzec autobusowy w Kambodży:


Do Pursatu trafiamy wieczorem, od razu wzbudzając zaciekawienie wszystkich miejscowych dookoła. To chyba nie jest jedno z popularnych miejsc turystycznych. Podczas gdy część z nas jedzie oglądać oferowany hostel, druga część rozpytuje o przewodnika, bo chcemy iść na trekking. Rekomendowana osoba okazuje się być dwudziestoletnią dziewczynką, która wprawdzie nie za bardzo czai, o co nam chodzi, ale gorąco zapewnia, że zabierze nas tam, gdzie zrobimy "a lot of photos, a lot of!". Jesteśmy mocno sceptyczni, ale chyba i tak nikogo lepszego nie znajdziemy, a jutro wcześnie rano trzeba wyruszyć. Umawiamy się więc na piątą rano i idziemy spać.
A tak wyglądały nasze pokoje w Pursacie (chyba po 4 dolary).




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz