wtorek, 17 listopada 2015

KAMBODŻA 2015 - dzień 2

poniedziałek, 26 października 2015
Bangkok

No to jesteśmy (o 7 rano) w Bangkoku :) Chcemy najpierw jechać do naszego hostelu (koszt noclegu to ok. 35 zł, http://www.we-bangkok.com/), żeby zostawić rzeczy i ogarnąć się po podróży. Na stronie internetowej pisali, że taksówka powinna kosztować około 400-500 bahtów, co daje nam około 12 zł na osobę. Decydujemy się jednak dostać na miejsce komunikacją. Bezpośrednio z lotniska do miasta można dostać się kolejką. Wprawdzie musimy jechać z przesiadką, ale przynajmniej możemy pooglądać sobie egzotyczny świat za oknem. No i podróż publicznym transportem za granicą to przygoda sama w sobie. Na lotnisku bardzo nas rozśmieszyło, gdy obsługa kazała nam czekać na pociąg w dwuszeregu w ściśle wyznaczonym miejscu. Jadąc, mieliśmy też okazję poprzyglądać się tajlandzkim współpasażerom. Bilety na to metro dostaliśmy w formie kolorowych żetonów, które przy wysiadaniu wrzuca się do bramki, co powoduje odblokowanie drzwi (czy jak tam się nazywa  to obrotowe coś, przez co się przechodzi). Z przystanku mamy jeszcze mały spacer. Idziemy, oglądając uliczne knajpki i stoiska. Tajowie przyglądają się z zaciekawieniem sporej grupie "białych" z wypchanymi plecakami.


Do naszego hostelu docieramy jakoś przed południem. Mamy fajne, wygodne piętrowe łóżka. Przebieramy się w letnie ciuchy i szykujemy się do wyjścia na miasto. W międzyczasie dołączają do nas nasza ostatnia dwójka współtowarzyszy, którzy przylecieli ukraińskimi liniami. Idziemy na obiad w przydrożnym lokalu. Jedzą tu sami miejscowi, więc musi być smacznie i tanio. Rzeczywiście, za równowartość 4 zł dostajemy wielkie porcje ryżu z mięsem, warzywami i jajkiem sadzonym oraz towarzystwo sympatycznego pana sprzedawcy.

Po obiedzie wybieramy się pozwiedzać Bangkok i przy okazji sprawdzić rozkład pociągu, którym mamy zamiar jutro pojechać na granicę. A oto parę migawek ze spaceru po mieście:








W pobliżu rzeki Menam lokalni naganiacze proponują nam rejs łódką. Cena nie jest wygórowana (chyba coś około 20 zł za godzinę), więc się decydujemy. Wycieczka była całkiem ciekawa, mogliśmy pooglądać sobie mnóstwo ciekawej architektury, zabytki, domki na palach i figurki Buddy. Mimo tego jesteśmy nieco zmęczeni po podróży więc - chcąc nie chcąc - przysypiamy trochę na łódce.



A to nasz (prawie - beze mnie, bo ktoś musi zrobić zdjęcie ;) ) cały skład osobowy:


nasz pan sternik (choć, patrząc na ten "ster", jest to raczej pan kierowca):











Po rejsie przechodzimy przez chińską dzielnicę na dworzec.
 Poniżej rozkład jazdy pociągów, może się komuś z Was przyda:

Do wieczora spacerujemy po uliczkach Bangkoku. Sam wieczór spędzamy na ping-pong show (wstęp równowartość 10 dolarów, niestety - lub może na szczęście - nie można było robić zdjęć). Nie wyobrażacie sobie, co można wyciągnąć "z wnętrza siebie". Część z nas nie wytrzymuje i wychodzi w momencie, gdy dostaję piłeczkami ping-pongowymi. Wrażenia są dokładnie takie, jak opowiadał mi kolega z pracy. Cokolwiek by nie myśleć - doświadczenie, które warto zdobyć, będąc w Bangkoku.


Jednokołowy rower:


Kolacja po tajsku:


Mieliśmy ochotę zjeść skorpiona, ale tym razem zabrakło odwagi ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz