sobota, 7 listopada 2015
Phnom Penh
Dziś cały dzień zwiedzamy stolicę. W pierwszej kolejności jedziemy na pola śmierci.
To właśnie pola śmierci. Nie pamiętam już dokładnej ceny biletu, ale wiem, że było dość drogo. Mamy za to słuchawki z przewodnikiem po angielsku. Jeśli macie ochotę poczytać o nich trochę (a warto) to polecam na przykład http://www.tourismcambodia.com/travelguides/provinces/phnom-penh/what-to-see/5_cheung-ek-killing-field.htm. Jest to jedno z miejsc, które koniecznie trzeba zobaczyć. Uwaga - zostaje w pamięci na zawsze.
Po wizycie na polach śmierci jedziemy do muzeum narodowego. Nieszczególnie godne polecenia, bo bilet wstępu jest dość drogi (chyba około 5 dolarów plus dolar za możliwość robienia zdjęć, których - de facto - i tak prawie nigdzie robić nie można) a nie ma tam nic szczególnego. Najbardziej godnym polecenia miejscem jest chyba jego część zewnętrzna.
A to Matiz w wersji "kareta po khmersku" ;)
Po drugiej stronie ulicy jest okazały zamek królewski. Pamiętajcie o zabraniu ciuchów zakrywających ramiona i nogi (chyba do kolan). Rezydencja jest naprawdę spora, warto zarezerwować sobie trochę czasu, żeby dokładnie przyjrzeć się wszystkim Buddom (a zwłaszcza szmaragdowemu).
W drodze do świątyni Wat Phnom kupujemy (i - co najważniejsze - zjadamy!!!) smażoną żabę w panierce. Smakowała jak "normalne" mięso, jedynie proporcje były nieco inne (dużo panierki, mało mięsa). Spójrzcie tylko na te pazurki...
A to Wat Phnom:
Za dolara można było kupić takiego ptaszka i wypuścić go w niebo:
Pani rozmieniająca banknoty na drobne (na ofiary do świątyń):
Szukaliśmy jeszcze słonia (podobno gdzieś w tym rejonie łazi wolno "udomowiony" słonik).
Jest to nasza ostatnia noc w Kambodży, kupujemy więc lokalne whisky o nazwie Mekong (butelka kosztuje niewiele ponad dolara) i idziemy opróżnić ją nad rzekę. Wcześniej wypiliśmy sobie z ciekawości jakiś wysokoprocentowy trunek ryżowy (chyba jakiś rodzaj wina - w smaku było przeokropne), więc zaczynam powoli wpadać w odmienny stan świadomości. Po pozbyciu się trunków idziemy na targowiska - najpierw na słynny Psar Thmei, a potem na nocny targ. Nie wiem, jakim cudem udaje mi się zrobić całkiem rozsądne zakupy i nie pogubić niczego po drodze ;)
Na targu odbywał się jakiś koncert. Próbowałam namówić ekipę, żebyśmy wyszli na scenę i zaśpiewali jakiś przebój polskiego rocka, ale nie chcieli się zgodzić :D Ale za to załatwiłyśmy z koleżanką wejście na scenę razem z jakimś zespołem i możliwość pozdrowienia gościnnych mieszkańców Kambodży od podróżników z dalekiej Polski, jednak nasz planowany "występ" miał odbyć się dość późno, więc nie doczekaliśmy tej wiekopomnej chwili ;)
Jutro czeka nas ostatnie kilka godzin zwiedzania i - przynajmniej jeśli chodzi o mnie i jeszcze jedną dziewczynę (pozostali zostawali trochę dłużej) - powrót do Polski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz