poniedziałek, 30 listopada 2015

KAMBODŻA 2015 - dzień 13

piątek, 6 listopada 2015

Koh Rong -> Sihanoukville -> Phnom Penh

Wcześnie rano budzą mnie uderzające o dach krople deszczu. Tragedia! W końcu mamy dzień przeznaczony na całodzienne plażowanie, a tu pada. No i co tu robić? Jestem dziko głodna, a wszyscy jeszcze śpią, idę więc na "pierwsze" śniadanie i na mały spacer korzystając z chwilowej przerwie w opadach. Gdy wstali moi towarzysze, idziemy na naleśniki. W restauracji, którą wybraliśmy, normalnie mieszkają ludzie. Obok stolika, przy którym siedzimy, jest łóżko na którym leżą sobie w piżamach ludzie. Ta strefa "mieszkalna" jest niczym nie oddzielona od części restauracyjnej, a sami mieszkańcy wydają się, jakby w ogóle nie obchodziły ich pełne zainteresowania spojrzenia turystów. Czujemy się trochę dziwnie tak na nich patrząc...

Jedna z cudownych kambodżańskich mrożonych kaw (ta widoczna na zdjęciu jako jedna z nielicznych nie słodzona mleczkiem w tubce):

A to właśnie "część mieszkalna" naszej restauracji:

Nasz hostel:

Po śniadaniu pomimo deszczu idziemy na spacer wzdłuż wybrzeża. Gdy opady się wzmagają, przeczekujemy w Sky Barze znajdującym się na wzniesieniu, z którego rozciąga się piękna panorama na okolicę.



Gdy wracamy do hostelu okazuje się, że nasza grupa zdążyła już w międzyczasie opróżnić butelkę wina :) Mamy jeszcze trochę czasu, rozkładamy się więc na kanapach i leżakujemy. Część naszych osób zostaje na wyspie jeden dzień dłużej, więc wracamy tylko w 7 osób. Z powrotem w Sihanoukville jesteśmy około 17-tej.

Tak wygląda wybrzeże Sihanoukville późnym popołudniem:

Prosto z przystani tuk-tuki (darmowe, załatwione przez obsługę przystani) podwożą nas do autobusu, który ma nas zawieźć do Phnom Penh (bilet kosztował 10 dolarów - mieliśmy jechać innym po 7, ale nie zdążyliśmy). Pakujemy plecaki do luku bagażowego i chcemy wsiadać. Pan kierowca wręcza mi reklamówkę i mówi, że mam zdjąć buty. Rzucam mu zdziwione spojrzenie, no ale dobra, może tu są takie zwyczaje, że jeździ się boso. Wsiadam i nie wierzę własnym oczom: w autobusie zamiast siedzeń są piętrowe łóżka: z prawej strony pojedyncze a z lewej podwójne. Mamy "na wyposażeniu" różowe kocyki z kotkami i poduszki. Cudownie :D Podróż tym "leżącym autobusem" jest tak egzotyczna, że z ogromnym żalem wysiadamy w stolicy. Mogłabym tak spędzać każdą noc :)



Do hostelu (tego samego, w którym już raz w Phnom Penh spaliśmy) idziemy na piechotę. Gdy docieramy na miejsce orientuję się, że brakuje mi śpiwora, który miałam przytroczony do plecaka. Miałam dziś przeczucie, że go zgubię. No nic, idziemy przejść się tą samą trasą zobaczyć, czy gdzieś nie leży. Sam śpiwór kosztował jakieś grosze, ale trochę szkoda mi moskitiery i ręcznika z mikrofibry, które też miałam w tym worku. Gdy tylko schodzimy na dół koleżanka zauważa parę metrów dalej gościa, który oddala się, wymachując czymś, co wygląda jak śpiwór. Lecę więc za nim i odbieram zszokowanemu kolesiowi mój pakunek. Był tak zaskoczony, że nawet nie zaprotestował. Co za fuks ;) Skoro nie musimy już nigdzie iść to idziemy na piwo, a potem spać, bo już środek nocy. Jutro nasz ostatni pełny dzień w Kambodży. Szkoda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz