poniedziałek, 29 czerwca 2015

MALTA 2015 - dzień 8

Poniedziałek, 15 czerwca 2015 r.

Tak wygląda nasz maltański hotel:


Dzisiejszy dzień zaczynamy od zwiedzenia akwarium. Bilet kosztuje 12,90 euro, ale dzięki temu, że płynęliśmy łódką na Blue Grotto dostajemy (na podstawie tamtego biletu) trzy euro zniżki. Akwarium jest zdecydowanie warte polecenia. Co więcej - powinno być na liście "must see" każdego, kto wybiera się na Maltę. Warto zarezerwować sobie na jego zwiedzanie co najmniej godzinę (albo i dwie), bo składa się z dwudziestu paru zbiorników pełnych przepięknych rybek, rozgwiazd, krabów i innych morskich stworzeń. Stylistyka każdego z akwariów jest naprawdę godna podziwu. Ale zobaczcie sami (uwaga: dużo zdjęć :P).































Po zwiedzeniu akwarium jedziemy zobaczyć latarnię morską. W przewodniku jest napisane, że jeżeli ktoś tam w danym momencie pracuje to na pewno nie będzie miał nic przeciwko żebyśmy na nią weszli. Niestety, było zamknięte. Znależliśmy za to fajny widok na pobliski fort.



Po krótkim spacerze po okolicy jedziemy do Marsaxlokk, gdzie kupuję pamiątki dla rodziny (w tym likiery i lokalny dżem, który niestety zabrano mi później na lotnisku), a następnie do Marsaskali - kolejnego pobliskiego miasteczka portowego. Kupuję na straganie z owocami świeże figi. Pyszne!






Plażujemy sobie trochę w Marsaskali. A oto wspomniana wyżej figa w towarzystwie Kinnie - lokalnego napoju o smaku ziół i skórki pomarańczowej.


Wieczorem wybieramy się zwiedzać stolicę Malty, Valettę. Amal idzie coś zjeść, a my spacerujemy po fajnych, klimatycznych uliczkach. Na szczególną uwagę zasługują kamienice, z charakterystycznymi wysuniętymi zabudowanymi balkonami.








Poniżej górny ogród Barrakka, skąd rozciąga się przepiękny widok na sąsiadujące trzy miasta.


Koty są wszędzie :D






Nie, to nie ja :P





W ogrodach gubię gdzieś Adasza. Zwiedzanie Valetty muszę więc kontynuować na własną rękę. Najpierw zjeżdżam windą do poziomu morza. Nie ma tam nic ciekawego, więc jadę znowu na górę i postanawiam przejść się wzdłuż wybrzeża. Zaczyna zmierzchać, dookoła nie ma żywej duszy. Nagle jak spod ziemi przede mną wyrasta dwóch rosłych arabsko wyglądających typów. Zachodzą mi drogę pytając, czy jestem sama i czy się przypadkiem nie zgubiłam. Włosy stają mi dęba, ale zaczynam z nimi rozmawiać licząc, że jak mnie polubią to może nie obetną mi głowy (kiedyś już użyłam tej metody wobec wariata mierzącego do mnie z broni - wtedy pomogło). Na szczęście okazuje się, że panowie są naukowcami, którzy przyjechali do Valetty na konferencję dyskutować o problemach niedoboru wody w Afryce i na Bliskim Wschodzie (jeden z nich był reprezentantem Egiptu, a drugi Jordanii). Rozmawia się nam naprawdę fajnie. Poszliśmy razem na długi spacer po mieście, podczas którego bardzo dobrze się bawiliśmy. Gdy już się pożegnaliśmy postanowiłam trochę jeszcze pochodzić maltańskimi uliczkami. Po drodze poznałam trochę fajnych ludzi, między innymi rybaków z Algierii, którzy zapraszali mnie na własnoręcznie zrobioną rybę czy chłopaków, którzy koniecznie chcieli, żebym posiedziała z nimi w restauracji. Bycie samotną kobietą (szczególnie w obcym kraju  w środku nocy) nie zawsze jest nudne. Dobrze, że Malta to taki przyjazny i bezpieczny kraj.

To jeden z nowych znajomych (ten z Jordanii):






Przedostatnią noc spędzamy w naszym "stałym" miejscu noclegowym. Szkoda, że jutro nasz ostatni pełny dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz