czwartek, 9 kwietnia 2015

IZRAEL 2015 - dzień 7

poniedziałek, 23 marca 2015

Rosh ha-Nikhra -> Akka -> Cezarea -> Apollonia -> Morze Martwe

Otwieram oczy, następnie otwieram je bardzo szeroko bo widok zza szyby jest naprawdę imponujący. Zobaczcie sami:







Po śniadaniu wybieramy się zwiedzić groty. Po drodze natrafiamy na ciekawe zwierzątka. Nie mam pojęcia, co to jest, tytułuję je więc myszatkami. Wylegiwały się na kamykach i nie zwracały na nas najmniejszej uwagi.







fot. Adasz:

Wstęp do grot nie jest tani. Nie pamiętam już dobrze, ale jest to coś w granicach 50 szekli. Zdecydowanie warto jednak zapłacić tę cenę za możliwość obejrzenia tak imponującego cudu natury. Do grot zjeżdża się kolejką linową (jest to zaledwie parę metrów, ale innej drogi chyba nie ma).








Z Rosh ha-Nikhry jedziemy do Akki, w której interesuje nas przede wszystkim podziemne miasto Krzyżaków. Wstęp też nie należy do najtańszych (chyba 38 szekli, w tym cytadela, tunele i jakieś muzeum (zrezygnowaliśmy z niego ze względu na niedoczas). Opłacało się kupić bilet zbiorczy na Rosh Ha-Nikhrę + zwiedzanie Akki za 71 szekli (http://www.akko.org.il/en/Entrance-fees), ale wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy.
Miasto krzyżackie jest bardzo fajnie zrobione. Dostaliśmy na uszy słuchawki, które opowiadały nam o miejscach, przez które akurat przechodziliśmy. Na ścianach wyświetlały się ciekawe animacje (głos leciał ze słuchawek), było też mnóstwo różnych kolorowych dekoracji (flagi, plakaty, instalacje itd.). Bardzo przyjemne zwiedzanie. No i sam zamek okazał się całkiem imponujący. Taki, hmm, krzyżacki ;-)













fot. Adasz:

Po zwiedzeniu cytadeli idziemy wąskimi klimatycznymi uliczkami w poszukiwaniu tajemniczego tunelu templariuszy.





W Akce idziemy na falafela (15 szekli). Ja się wyłamuję, bo nie jestem jakoś szczególnie głodna. Wstępuję do sklepu z pamiątkami i kupuję sobie pamiątkowy kubek (25 szekli, wytargowany na 20). To była doskonała decyzja, bo nigdzie później już takiego nie trafiłam :)
Idąc w kierunku auta, spacerujemy sobie jeszcze po starym mieście i oglądamy charakterystyczną architekturę.






Ostatnim oficjalnym (dlaczego "oficjalnym" o tym później) punktem na dziś są ruiny w Cezarei. Ze względu na to, że parki są czynne do 16-tej musimy zrezygnować z ogrodów bahaickich w Hajfie. No trudno. Cezarea jest całkiem spora. Największe wrażenie zrobił na nas ogromny amfiteatr.










fot. Adasz (cudne!):


Jedziemy dalej na południe wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego. Po drodze mamy ruinki w Apollonii. Są już zamknięte, ale chcemy rzucić na nie chociaż okiem. Nic nie widać, więc korzystając z postoju wychodzimy z Kosem na papierosa. Aparat i wszystko zostawiam w samochodzie. W pobliżu miejsca, w którym stoimy jest uchylona brama. Ciekawość zwycięża - idziemy. Dochodzimy do wybrzeża, gdzie spotykamy przestraszoną parę z gitarą. Szybko zorientowaliśmy się, że właśnie przeskakują przez ogrodzenia parku. Mówimy im, żeby się nami nie przejmowali i - niewiele myśląc - robimy to samo. Dobrze, że Kos ma ze sobą aparat. Robimy sprint wokół ruin. Atmosfera jest całkiem ciekawa, bo do nielegalność naszego wstępu koresponduje z wieczorną szarówką i sępem (albo czymś podobnym) smętnie kołyszącym się na gałęzi uschniętego drzewa. Tęskniłam za takimi doznaniami :)




W międzyczasie nasi towarzysze dochodzą do wniosku, że warto byłoby jechać dziś na noc nad Morze Martwe. Pomysł super, choć z bólem serca uświadamiam sobie, że już połowa naszego wyjazdu za nami. Wyruszamy więc do Tel Awiwu, by stamtąd odbić w kierunku Jerozolimy i nad wybrzeże. Ze względu na jutrzejsze plany zwiedzania chcemy rozbić się gdzieś po północnej stronie Morza.
A to parę zdjęć wieczornego Tel Awiwu (zdjęcia pstryka Kos, ja prowadzę - najpierw z ciekawości, żeby się przejechać, później - żeby coś komuś - a może i sobie przy okazji - udowodnić). Dalej mam gorączkę, dobrze, że od jutra czekają nas same ciepłe dni.



Na wybrzeżu czeka nas zaskoczenie - nigdzie nie ma zjazdów na plażę. Próbujemy skręcić w jakieś uliczki, ale jedyne co napotykamy to pole minowe. Postanawiamy więc zanocować w rezerwacie Ein Gedi, gdzie jest możliwość darmowego campingu. Niestety - Ein Gedi jest w remoncie (doprecowywując: w remoncie jest droga, ale sam park też nie wygląda czynnie; zapytani Izraelczycy nie są zbyt chętni służyć radą). Zatrzymujemy się parę kilometrów dalej pod jakimś SPA. Idę sama na nocny spacer. Pewnie nie wiecie, ale strasznie boję się ciemności (bez sensu, wiem). Pękam z dumy na myśl, jak bardzo nauczyłam się nad tym strachem panować. Noc jest cieplutka. Postanawiam sobie, że jutro śpię na plaży.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz