czwartek, 2 kwietnia 2015

IZRAEL 2015 - dzień 3

czwartek, 19 marca 2015

Betlejem i okolice

Dziś postanawiamy wybrać się arabskim autobusem do Betlejem. Leży ono na terytorium Autonomii Palestyńskiej, nie możemy więc tam sami pojechać autem. Najpierw robimy kolejne nieudane podejście na Wzgórze Świątynne. No trudno. Idziemy więc na taras widokowy (10 szekli) popatrzeć sobie z góry na nie i na Ścianę Płaczu.











Nasz autobus odjeżdża z dworca przy Bramie Damasceńskiej. Niestety nie pamiętam już jego numeru, ale na pewno był trzycyfrowy (nie był to autobus nr 21 jak wcześniej czytałam, ale dwieście ileś). Bilet kosztuje 8 szekli. Jak tylko wysiedliśmy z autobusu, osaczyło nas stado arabskich taksówkarzy. Do Bazyliki było blisko, postanowiliśmy więc nie korzystać z ich usług. Jeden z nich nie zniechęcił się naszą odmową, przeprosił za pozostałych i zaoferował, że przewiezie nas po okolicy. Zależało mi na zwiedzeniu Herodionu, a cena obejmująca to miejsce, Bazylikę i przejażdżkę przez obóz dla uchodźców (30 szekli) była rozsądna. Jedziemy więc - w pierwszej kolejności do obozu.






 Banksy:


 Też Banksy:

Kolejnym punktem naszej wycieczki jest Herodion, forteca Heroda Wielkiego. Jest to pierwszy park narodowy który odwiedzamy, kupujemy więc bilet wstępu do nielimitowanej liczby parków (ważny 14 dni, koszt to 150 szekli). Większość parków przed zwiedzaniem wyświetla krótkie filmy dotyczące historii danego miejsca. Świetna sprawa.














W międzyczasie przypominam sobie, że gdzieś w tych okolicach jest monastyr Maar Saba. Wprawdzie kobiety nie mogą wejść do środka, ale widok z zewnątrz jest równie imponujący (a przynajmniej tak wynikało ze zdjęć innych podróżników). Długo się wahamy (mamy wybór: monastyr albo muzeum Jad Waszem, więc decyzja trudna), ale ostatecznie skusiła nas perspektywa zobaczenia pustyni, na której jest monastyr. Rzeczywiście, widok zapierający dech w piersiach.













Podczas gdy panowie zwiedzają klasztor postanawiamy wybrać się na spacer. Schodzimy po schodkach na dół kanionu do rzeczki. Aniasz zostaje tam na chwilę a ja biegnę po schodach na przeciwległą stronę żeby zobaczyć, co stamtąd będzie widać. Zdecydowanie warto było wspinać się po tych schodach. Zresztą, zobaczcie sami.



Ostatnim punktem naszej wycieczki jest Bazylika Narodzenia Pańskiego. Jest w remoncie, no trudno. Najważniejsze, że można wejść do groty.









Po zwiedzaniu Bazyliki udajemy się do wskazanej przez taksówkarza restauracji. Miał rację - jest tanio. Falafel w picie kosztuje 5 szekli (dla porównania, w Izraelu to około 15 szekli), ale my zamawiamy specjalny zestaw falafela i hummusów podanych na różne sposoby. Mmm. Za jedyne 15 szekli od osoby. Falafel zdecydowanie warty polecenia.


Wracamy do Jerozolimy tym samym autobusem. Przeżywamy z Kosem mrożącą krew w żyłach przygodę, jadąc na gapę (chciałam kupić bilet u kierowcy, ale miałam tylko gruby banknot a akurat ruszał, więc pomyślałam sobie, że kupię go przy wysiadaniu). Na jednym z przystanków wsiadł kanar i zaczął sprawdzać bilety. Pobladłam na myśl o tym, ile może kosztować izraelski mandat, ale pan kontroler spojrzał tylko na nas i nasze głupie miny i poszedł dalej. Do końca podróży udawaliśmy, że śpimy, bojąc się poruszyć w obawie, że sobie o nas przypomni. Nigdy więcej jazdy bez biletu.

Wieczorem mam ogromną ochotę wyjść na Stare Miasto, ale zimno i pada. Mam coraz większą gorączkę i zaczynam martwić się myślą, że jutro opuszczamy mieszkanie. No nic, może się rozciepli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz