sobota, 30 sierpnia 2014

RUMUNIA 2014 - dzień 7

sobota, 16 sierpnia 2014

Cytadela w Braszowie jest raczej nie do zwiedzania (w przewodniku przeczytaliśmy, że znajduje się tam restauracja), obchodzimy ją więc dookoła i jedziemy dalej. Wcześniej gotujemy zupki chińskie i kawę na butli gazowej, czemu ze zdziwieniem przygląda się wycieczka, która właśnie przyjechała minibusem.






W pobliżu rynku trudno jest znaleźć bezpłatne miejsce parkingowe. Nam na szczęście się udaje zaparkować całkiem niedaleko, w pobliżu malowniczej cerkwi i cmentarza "jak z filmów". Ruszamy więc na zwiedzanie. Najpierw wchodzimy do cerkiewki przy naszym parkingu, potem wstępujemy na chwilę podejrzeć żydowską mszę (akurat synagoga była otwarta). Zwiedzamy słynny Czarny Kościół (bilety ulgowe 5 lei - nie można robić zdjęć, ale za 40 lei można zgrać sobie komplet gotowych fotek na kartę pamięci) i ryneczek. Jest tu dość spory bazarek, kupujemy więc trochę pamiątek (ubrane na ludowo laleczki i dwie pary kolczyków), łącznie płacimy około 90 lei. Rozmawiam chwilę z panią sprzedającą kolczyki - mówi, że była w Polsce wiele lat temu i bardzo ciekawe wydało się jej to, że Polacy mówią do siebie per "Pan" i "Pani" żeby dodać sobie nawzajem dostojności. Była też zaskoczona wysoką frekwencją w kościołach i ogólnie religijnością Polaków. Mówiła, że sama też jest katoliczką, ale tutejsze kościoły świecą pustkami - nie tylko katolickie ale generalnie wszystkie.  Zachęcamy panią do ponownej wizyty w naszym pięknym kraju.
Potem jedziemy (za 16 lei od osoby) "telekabiną" na górę z napisem Braszów. Panoramy miasta były robione właśnie spod tego napisu.
























Z Braszowa udajemy się do kościoła warownego w Prejmer. Zdecydowanie warto się tu wybrać - kościół otoczony jest całkiem sporym "osiedlem" - w niektórych z pokoi znajdowało się muzeum. Szczególnie wzruszyliśmy się w sali szkolnej. Udostępnione do zwiedzania były też poddasza, ciągnące się dookoła murów. Naprawdę piękne miejsce. Wstęp kosztuje 8 lei. 





















W pobliżu znajduje się też ciekawy kościół warowny w Harman. Jest to jedna z pozycji polecanych przez przewodnik, jedziemy więc. Bilet wstępu kosztuje 5 lei. W części warownej też jest muzeum (urządzone podobnie jak w Prejmer). W jednym z pomieszczeń są ciekawe freski. Dodatkową atrakcją jest też możliwość wejścia na wieżę kościelną. Omal nie dostałam zawału, kiedy nagle rozdzwoniły się dzwony (akurat wybiła 17-ta). Najgorsze nie były same dzwony, ale ten mechanizm, który je uruchamia - wydał taki dziwny odgłos, że wydawało mi się przez chwilę, że konstrukcja drewniana na której stoimy (dość prowizoryczna - trzeszczała i chwiała się przy każdym kroku) się zawala. Mocne wrażenia.
Kolejną niespodzianką było, kiedy po zejściu z wieży okazało się, że brama wejściowa (i wyjściowa zarazem) jest zamknięta na kłódkę. No tak, pewnie było otwarte do 17-tej. Nawet nie miałabym nic przeciwko nocowaniu tutaj gdyby nie fakt, że chcieliśmy zdążyć jutro wcześnie rano ustawić się w kolejce do kolejki linowej w Busteni. Byliśmy gotowi pokonać tę kłódkę, ale najpierw zaczęliśmy krzyczeć w obawie, że ktoś nas jeszcze usłyszy. Oddychamy z ulgą na widok pani kasjerki. Jesteśmy wolni :)
























Z Harmana jedziemy do Rasnov obejrzeć tutejszy zamek. Ulgowy bilet kosztuje 5 lei. Na szczęście zamek jest czynny do 20-tej. W pobliżu jest jakiś koncert metalowy, więc wszędzie biegają ubrani na czarno ludzie w glanach. O dziwo ich namioty wyglądają całkiem normalnie. Zamek w Rasznowie w środku nie jest taki duży na jaki wyglądał z zewnątrz. Ruiny to jego niewielka część, większość stanowią sklepiki z pamiątkami. Kos zastanawia się nad zakupem drewnianego łuku, rezygnuje z niego jednak na korzyść dobrej kolacji.




















Przy wejściu do zamku przeczytaliśmy reklamę pobliskiej jaskini. Też jest czynna do 20-tej, próbujemy więc zdążyć. Nie jest to proste, bo trzeba do niej dojechać, a później dojść pół kilometra pod górę. Pokonujemy tę trasę w rekordowym tempie i przybywamy na miejsce akurat w chwili, gdy grupa zbiera się do wejścia. Bilet wstępu kosztuje 15 lei, co jest trochę wygórowaną ceną, bo jaskinia - jak się okazało - jest niewielka. Składa się tylko z jednego pomieszczenia, gdzie po prostu stoi się i patrzy. Mając w pamięci ogromną jaskinię Meziad czujemy lekki niedosyt. Niemniej jednak jaskinia jest bardzo piękna i warto ją odwiedzić. Generalnie warto odwiedzać jak najwięcej ciekawych miejsc żeby zapełnić sobie głowę wspomnieniami :)
















Wieczorem wstępujemy jeszcze do Bran żeby obejrzeć komercyjny "zamek Drakuli". Nie mieliśmy w planach go zwiedzać, ale zrobił na nas (zwłaszcza na Kosie) duże wrażenie, postanowiliśmy więc wrócić do niego jeśli będzie czas. Bilet wstępu kosztuje 20 lei (10 lei ulgowy), do zamku można wejść do 18-tej.




Noc spędzamy w Busteni na parkingu przy hotelu. Najpierw jednak zjadamy słynną "mamaliga cu branza si smantana", czyli mamałygę z serem i śmietaną (porcja 10 lei) i długo jeździmy po okolicy w poszukiwaniu stacji kolejki linowej (nie ma żadnego znaku - trzeba kierować się drogowskazami do hotelu Silva, kolejka jest zaraz za nim). Zrobiliśmy też zakupy (sery w lokalnym sklepie i tanią colę w Penny Markecie w Busteni). Jeden z serów (jak się później okazało - słynna Branza de Burduf) smakuje przeokropnie i pachnie skarpetkami. Ale o tym jutro.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz