czwartek, 28 sierpnia 2014

RUMUNIA 2014 - dzień 2

11 sierpnia 2014 - poniedziałek

7:00 - budzimy się i zauważamy, że otacza nas malowniczy, górski (a raczej pagórkowaty) krajobraz. Lokalizujemy się na mapie i zauważamy, że jesteśmy bardzo blisko Pestery Meziad - największej jaskini w Karpatach Środkowoeuropejskich. Rozważaliśmy ją wcześniej, ale ostatecznie nie znalazła się w naszym planie podróży. Teraz jednak, kiedy jesteśmy już tak blisko (no i kiedy Pestera Ursilor nam wypadła z planu) postanawiamy tam wyruszyć, kierowani przez znaki z głównej drogi (nr 76). Najpierw dojeżdżamy do schroniska Meziad (jeszcze zamknięte), gdzie przebieramy się (uwaga - w jaskini, jak to w jaskini - jest zimno - zabierzcie polara!) i robimy sobie kawę na butli, zjadamy też trochę kanapek. Potem idziemy na krótki spacer po lesie (generalnie to szukaliśmy szlaku do jaskini - potem okazało się, że wystarczyło przejechać kilometr dalej autem - niemniej jednak spacer był bardzo przyjemny) - na każdym kroku znajdujemy grzyby (chyba brzezaki), szkoda że nie mamy patelni żeby je sobie przyrządzić.


Do Pestery idziemy kilkaset metrów przez fajny skalny wąwóz. Jaskinia już na początku sprawia ogromne wrażenie. Jej wejście (ponoć wysokie na 25 m) prezentuje się naprawdę imponująco. Czekamy chwilę na zewnątrz ze względu na jakieś problemy z prądem, potem kupujemy bilety i razem z zebraną grupą zaczynamy zwiedzanie. Mamy szczęście, że nie przyjechaliśmy później, bo nie wiadomo kiedy zebrałaby się kolejna grupa zwiedzających - możliwe, ze musielibyśmy długo czekać. Przewodniczką jest fajna, młoda dziewczyna. Jesteśmy jedynymi obcokrajowcami, a mimo to dziewczyna wszystko to, co powiedziała pozostałym uczestnikom po rumuńsku, powtarza nam po angielsku, podchodząc do nas i pokazując poszczególne formacje tak, żebyśmy wszystko dobrze zrozumieli. To bardzo miłe.
Jaskinia jest naprawdę ogromna, ma kilka poziomów (jej łączna długość to około 6 km, z czego zwiedzaliśmy jakieś 1,5 km bo na pozostałej części trwały prace speleologiczne). Niecodzienną atmosferę tworzyły wszechobecne nietoperze, które cały czas przelatywały nam nad głowami. Było ich naprawdę sporo. Poczuliśmy, że naprawdę jesteśmy w kraju Drakuli :)
















Przed jaskinią za 10 lei można pozjeżdżać sobie na linie z jednej strony wąwozu na drugą. Pomimo, że wygląda to średnio bezpiecznie, znaleźli się chętni (przeżyli ;) ). 
Jesteśmy tak urzeczeni jaskinią, że postanawiamy wybrać się do jeszcze jednej jaskini, która jest zaznaczona na mapie. Skręcamy zgodnie z mapą i jedziemy we wskazanym kierunku, niestety po krótkich poszukiwaniach i pytaniu miejscowych, którzy w ogóle nie słyszeli o takiej jaskini, dajemy za wygraną. Odnajdujemy za to przepiękne krajobrazy oraz zespół klasztorny (duża cerkiew dopiero w budowie, ale odkryłam malowniczy drewniany kościółek).






Jedziemy dalej w kierunku Orsovy, remonty na drodze dokuczają nam niemiłosiernie. Około 18-tej zauważamy w miejscowości Deva na wzniesieniu ciekawy zameczek. Okazuje się, że można do niego dojechać za kilka lei "telekabiną", czyli takim małym wagonikiem na szynach. 










Po zwiedzeniu ruinek zamku w Devie jedziemy do zamku Corvinior w Hunedoarze. Jest już późno (na miejsce dotrzemy o 20-tej), więc zamek będzie już zamknięty, chcemy jednak obejrzeć go chociaż z zewnątrz. To była bardzo dobra decyzja, bo jest naprawdę piękny.











Po drodze do Orsovy (chyba gdzieś na obrzeżach Hunedoary) przejeżdżaliśmy przez kolorową wioskę cygańską. Nie robiłam dużo zdjęć, bo myślałam, że teraz takie cygańskie osiedla będą na porządku dziennym. Jednak podczas całego wyjazdu nie trafiliśmy już na takie ładne domy (no, może poza Mołdawią, ale nawet tamte nie były tak okazałe).





Zaczyna się ściemniać, więc naszym ostatnim przystankiem jest kościółek w Strei (mieliśmy w planach jeszcze Hateg i Calan, ale przez te remonty zabrakło nam czasu). Do kościółka idzie się polną ścieżką przez pola kukurydzy, co w połączeniu z nastającym mrokiem i coraz głośniejszym szczekaniem psów powoduje, że po plecach przechodzą ciarki. Kościółek jest bardzo stary (z XIV wieku lub starszy), dumamy więc chwilę nad tym, jak musiał wyglądać świat w XIV wieku. Na przyległym cmentarzu góruje wielki grobowiec gdzie tabliczka "Groza" (pewnie nazwisko jakiegoś lokalnego proboszcza) jeszcze bardziej potęguje nastrój grozy. Wracając, Kos opowiada mi horror o dzieciach, które wychodziły z pól kukurydzy i mordowały ludzi. Prawdziwie drakulowy klimat :)




Nie dostaliśmy się do środka kościółka ze względu na późną porę, ale jeśli jesteście ciekawi, możecie pooglądać go na tym filmiku który znaleźliśmy w Internecie: http://vimeo.com/92725246/

Do Orsovy docieramy około godziny 23, trochę spacerujemy przy ładnie oświetlonym porcie, potem jedziemy dalej szukać Decebala. Odnajdujemy go około północy. W pobliżu znajdują się drewniane budki, na których robimy sobie późną kolację. Zasypiamy z Decebalem patrzącym na nas z góry.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz