czwartek, 28 sierpnia 2014

RUMUNIA 2014 - dzień 1

niedziela, 10 sierpnia 2014

Polska -> Słowacja -> Węgry -> Rumunia (okolice Beius).

Wyruszamy w podróż nad ranem (około 4:30). Przez Polskę jedziemy standardową trasą przez Tatry - z Jaworzna jedziemy przez Wadowice do Suchej Beskidzkiej, potem przez Rabkę i Nowy Targ dojeżdżamy do granicy w Jurgowie. Po drodze podziwiamy piękny tatrzański krajobraz. Ta trasa nie należy do najszybszych (na górskich serpentynach ciężko rozwinąć zawrotne prędkości), ale jest za to najkrótsza i zdecydowanie najprzyjemniejsza. Kilka razy mamy ochotę zaparkować auto i wyruszyć na szlak, powstrzymujemy się jednak - wszak czekają na nas góry Rumunii!
Trasa przez Słowację jest bardzo ciekawa - mijamy wiele jaskiń, zabytków i różnych innych ładnych miejsc. Postanawiamy kiedyś wybrać się na przedłużony weekend na zwiedzanie naszego południowego sąsiada. Praktycznie całą trasę jedziemy drogą nr 67 (przez Poprad, Dobsinę i Roznavę ). Około 8 rano jesteśmy na granicy w Kral. Węgry witają nas polami "uśmiechniętych" słoneczników i pięknymi, zadbanymi rabatkami na poboczach w pobliskich miastach. Mamy kolejne postanowienie na kolejny przedłużony weekend - zwiedzanie południowego sąsiada naszego południowego sąsiada :)
Z granicy jedziemy drogą 26 do Miszkolca. Tutaj musimy podjąć decyzję: albo jedziemy od razu do Rumunii tak, by zdążyć zwiedzić Pesterę Ursilor (najsłynniejszą rumuńską jaskinię - w poniedziałki jest nieczynna więc dziś jest jedyny dzień w którym mamy szansę się tam wybrać, bo potem musimy ruszać w dalszą trasę) albo rezygnujemy z jaskini i jedziemy do basenów termalnych Barlangfurdo, które - jakby nie patrzeć - znajdują się również w jaskini. Po dłuższym zastanowieniu wybieramy węgierskie termy. Dojechać jest łatwo - przy McDonaldzie trochę za centrum miasta są już znaki na dzielnicę Tapolca, gdzie znajdują się termy (gdyby ktoś był bliżej zainteresowany - ulica Pazar Istvan Setany 1). Za parking płacimy słono (2 400 forintów - około 34 ), ale zostawiamy w nim wszystkie nasze graty, w tym pieniądze i lustrzankę, więc trochę boimy się zostawić auto na bezpłatnym (około półtora kilometra dalej jest całkiem spory darmowy parking). Bierzemy tylko, klapki, ręczniki i mały aparat.
Ceny w Barlangfurdo wyglądają następująco:


Planowaliśmy kupić bilet 4-godzinny, ale udało nam się kupić całodzienne ulgowe. Płacimy łącznie około 46 zł. W porównaniu z cenami w polskich Aquaparkach (nawet tych nie-termalnych) to bardzo, baaardzo tanio.
Baseny są przepiękne - najpierw wpływa się do jaskini wodnym korytarzem, po którym można sobie pochodzić lub popływać (ze wspomaganiem efektem "rwącej rzeki"). Po przebyciu wszystkich zakamarków wchodzi się schodami na korytarz, którego każda z odnóg kończy się kolejną grotą - są tam między innymi dwie połączone mostkiem, spod którego czasem leci "wodospad" i jedna całkiem ciemna, z gwiaździstym sklepieniem i odgłosami duchów. Na terenie kąpieliska są też "normalne" baseny z gorącą wodą (taką prawdziwie termalną jak w Słowacji) i sporo ciekawych basenów i baseników na świeżym powietrzu (w tym strefa, gdzie można grać w piłkę). Jesteśmy zachwyceni, siedzimy na basenach cały dzień. Można tam też całkiem niedrogo zjeść. My decydujemy się na naleśniki z nutellą (300 forintów za sztukę) i placki ziemniaczane (dwa całkiem spore) za 350 forintów. Łącznie za jedzenie dajemy więc około 18 zł.








Po 19-tej ruszamy w dalszą trasę. Omijając autostradę (podobnie jak w Słowacji, nie chcemy płacić winiet) jedziemy przez Debreczyn (niestety nie zdążymy go już zwiedzić) do granicy w rumuńskim Bors. Po drodze mijamy wioskę, którą odwiedziło stado bocianów. Na każdej latarni (na kilkunastu, o ile nie kilkudziesięciu pod rząd) były gniazda bocianie, w których spokojnie siedziały sobie ich mieszkańcy (nawet po 2-3 ptaki w jednym). Patrzymy jak urzeczeni, nigdy jeszcze nie widzieliśmy tylu bocianów na raz.


Około godziny 22 (według polskiego czasu 21, ale w Rumunii mamy godzinę do przodu) wjeżdżamy do Rumunii. Jesteśmy trochę zaskoczeni, że są celnicy (granice w Słowacji i na Węgrzech były zupełnie puste) i że sprawdzają nasze dokumenty (choć są bardzo mili). Na najbliższej stacji benzynowej Petrom kupujemy winietę 30-dniową, za którą dajemy równowartość około 8 euro (na samej granicy jest sporo budek oferujących winiety, ale tam są droższe). Tankujemy też gaz do pełna (około 100 zł). Paliwo jest generalnie droższe niż u nas - litr benzyny to koszt co najmniej 6,15 zł a cena gazu kształtuje się w granicach 3 zł za litr (jednak przerobienie auta Kosa na gaz to dobra decyzja). Postanawiamy przemieszczać się "w dół" w kierunku Orsovy, gdzie jedziemy specjalnie po to, żeby zobaczyć wyrzeźbioną w skale głowę Decebala. Droga jest w remoncie - co chwilę mijamy rozkopany kawałek asfaltu ze światłami, na których trzeba stać.Ja nie za bardzo to pamiętam, bo zasypiam zaraz za granicą. Kos jedzie jeszcze około 50 km, ale też chce mu się spać, stajemy więc "w czarnej dziurze" na jakiejś stacji benzynowej i idziemy spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz