poniedziałek, 21 lipca 2014

KOS 2014 - dzień 4

12.07.2014r.

6:00 - wstajemy, zbieramy się, żegnamy i przemykamy ukradkiem na przystanek. Pierwszy autobus mamy o 7:30. W międzyczasie próbujemy łapać stopa. Mamy spore szczęście, bo zatrzymuje nam się grecki żołnierz. Jedzie do swojej jednostki, która jest niedaleko lotniska w stronę Kardameny. Super, umawiamy się że podrzuci nas do swojego miesca docelowego a dalszą część trasy przejdziemy pieszo. Gdy dojeżdżaliśmy do jego bazy, spojrzał na nasze plecaki, potem na zegarek i zaoferował, że podrzuci nas do portu. Cudnie! Tym sposobem już o 8 rano byliśmy na miejscu.

8:00 - kupujemy bilety po uzgodnionej wczoraj cenie (2 x 12 euro + 2 x 6 euro za bilety autokarowe). Jesteśmy pierwsi na statku, możemy sobie zająć najlepsze miejsca. Przymocowujemy plecaki na statku i przepakowujemy podręczne rzeczy do reklamówki. Trochę przypiekłam sobie plecy więc dzień bez plecaka się przyda.







No to płyniemy!







10:30 - w porcie już czekają autobusy. Wymieniam kartkę którą dostałam razem z biletem na statek na bilety autokarowe (na konkretny autokar - C1). Trasa autokaru to około 10 kilometrów pod górę. Według początkowych planów chcieliśmy tą trasę przemierzyć na nogach, teraz jednak cieszę się, że jedziemy busem. Na zwiedzanie wulkanu mamy 45 minut. No to biegniemy (płacąc najpierw 2x2 euro za wejściówki).










Na wulkanie unosi się intensywny zapach siarki (trochę mi się kojarzy z zapachem chińskiej zupki). Jest niesamowicie gorąco, chwilami parzy w nogi. Jesteśmy zachwyceni "innością" tego miejsca - nigdy wcześniej nie byliśmy na wulkanie. W najcieplejszych miejscach można zaobserwować wrzące gejzerki. W kraterze jest sporo dziur z których wydobywa się dym. Patrzymy na to jak urzeczeni, chętnie zostalibyśmy dłużej. Wulkan otaczają niesamowite góry. Ich surowość świetnie się komponuje z ciemnymi chmurami okalającymi szczyty. Jest pięknie!
















13:00 - wracamy do Mandraki (portowej miejscowości na wyspie Nissyros). Odpoczywamy chwilę, siedząc przy piwie na ławce i patrząc na fale rozbijające się o czarne skały. Potem idziemy połazić po urokliwych wąskich uliczkach. Znajdujemy sklep z fajnymi i niedrogimi pamiątkami, robimy zakupy dla nas i dla rodziny (łącznie 13,5 euro).















15:30 - wracamy z powrotem do Kardameny. Przez chwilę miałam obawę, czy nasze bagaże przypłyną (statek wysadził nas na Nissyros i gdzieś popłynął), na szczęście były :)











17:00 - zastanawiamy się chwilę, czy zostać w Kardamenie i plażować czy wracać do Kos i spróbować dostać się na noc do term. Idziemy na przystanek sprawdzić rozkład jazdy, akurat stoi autobus do Kos. Uznajemy to za znak od losu i wsiadamy. Bilety kosztują nas 2 x 3,2 euro.

18:00 - jesteśmy w Kos (poniżej rozkłady z głównego przystanku w mieście). Próbujemy znaleźć przystanek, z którego odjeżdżają autobusy do term. Niestety ostatni odjechał o 17:15. Nic to, postanawiamy przejść się tam z buta. Według naszej mapy to jakieś 8 kilometrów, chociaż zapytani ludzie różnie oceniali tę odległość (np. pan taksówkarz na 20 km - uważajcie, zawsze warto sprawdzić jaki jest prawdziwy dystans odległości bo jak widać taksówkarze próbują oszukać). Przemieszczamy się na obrzeża miasta i próbujemy złapać stopa. Bezskutecznie niestety. W pobliżu była wypożyczalnia aut, to pewnie dlatego. Na szczęście po jakimś czasie podjechał autobus, którym dotarliśmy do Agios Fokas (bilet 2 x 2 euro), a stąd już tylko około 3 kilometrów.











21:00 - idziemy w kierunku term. Niespodziewanie podwiezienie oferuje nam zapytany o drogę Niemiec. Tak więc mimo trudów dzięki naszej niezłomnej determinacji i uporowi <fanfary> dotarliśmy na miejsce. Ze względu na odległość od cywilizacji i brak infrastruktury turystycznej (jest tylko opuszczony budynek) spodziewaliśmy się nie zastać tam ani żywej duszy. Było dla nas niezłym szokiem, gdy zdaliśmy sobie sprawę, że jest to miejsce uczęszczane przez całą dobę. Pomimo późnej pory przez całą noc na termach byli ludzie - jedni przychodzili, inni odchodzili. Długo siedzieliśmy na plaży popijając wino, w końcu zmorzył nas sen i ułożyliśmy się na plecakach pod śpiworkiem bez rozbijania namiotu. Wszechobecni ludzie nie zwracali na nas najmniejszej uwagi.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz