niedziela, 20 lipca 2014

KOS 2014 - dzień 3

11.07.2014r.

6:30 - wstajemy, składamy namiot. Okazuje się, że w nocy jednak nie mieliśmy towarzystwa - to, co wzięliśmy za namioty było chyba elementami jakiś żagli lub czegoś innego do sportów wodnych. Na plaży jeszcze pusto, biorę więc prysznic (prysznice na plaży to naprawdę bombowy wynalazek), jemy śniadanie (pumpernikiel z serem w plasterkach - jeszcze z Polski) i ruszamy do miasta bo na 9 mamy zamówione autko.

8:55 - no to jedziemy :) Auto dostaliśmy bez zbędnych formalności, wystarczyło prawo jazdy Kosa, z którego pani z wypożyczalni spisała tylko numer i imię i nazwisko Kosa. Zapytała, w którym hotelu mieszkamy, a na naszą odpowiedź, że w żadnym bo śpimy w namiocie na plaży odpowiedziała tylko "aha" i podstawiła kreskę w polu "adres". Płacimy 28 euro i ruszamy na podbój błękitnym rumakiem-pandziakiem. Najpierw zwiedzamy "cypelek" na zachodniej części wyspy. Jest on praktycznie niezagospodarowany (nie licząc wszechobecnych kóz i niebiesko-białych kościółków). Najpierw skręcamy w stronę Agios Theologos. Dojeżdżamy na skarpę, skąd obserwujemy piękne klify. Następnie ruszamy w kierunku Agios Joannis. Po drodze zatrzymujemy się na wzniesieniu i podziwiamy zapierającą dech w piersiach panoramę.








10:00 - docieramy do malowniczego kościółka w Agios Joannis. Zastanawiamy się nad pojechaniem do Limnionas, ale ostatecznie się na to nie decydujemy w obawie, że zabraknie nam czasu.




11:30 - zatrzymujemy się na chwilę w porcie w Kamari i ruszamy dalej - kierunek Kardamena. Chcemy sprawdzić, kiedy odpływają i w jakiej cenie są statki na wulkan Nissos.










Idziemy do portu - stoją tam statki wycieczkowe. Dowiadujemy się, że z Kardameny wypływają na Nissyros codziennie o 9:30 (z wyspy wracają o 15:30) a bilet kosztuje 16 euro (można też od razu kupić bilet do autokaru na wulkan w cenie 6 euro - na Nissyros kosztują dokładnie tyle samo). Przy wcześniejszej rezerwacji oferują nam obniżkę do 12 euro. Nie wiemy, kiedy uda nam się znów dotrzeć do Kardameny, ale dogadujemy się z panem ze statku, że niezależnie od tego kiedy przyjedziemy sprzeda nam bilety po tej niższej cenie. Fajnie :) Chodzimy jeszcze chwilę po mieście wśród tawern i sklepików z pamiątkami. Kusiły mnie spodnie-alladynki ale cena (15 euro) to za drogo. Postanawiam znaleźć takie w Polsce.

13:00 - dotarliśmy do wioski Zia. Trochę przereklamowana, główną atrakcją wydaje się być uliczka ze straganami (kupujemy 4 magnesy po 1 euro). Znajdujemy szlak na Dikeos, poszlibyśmy chętnie któregoś dnia ale mamy tylko tydzień więc raczej się nie wyrobimy (to około 2 godziny w jedną stronę - na szczycie jest ponoć malowniczy kościółek i widoki zapierające dech w piersiach). Z tarasu kawiarni (trochę powyżej uliczki handlowej) rozpościera się ładny widok. Generalnie spora część trasy z Kardameny do Zia prowadzi przez góry, można wiec nacieszyć oko.











14:00 Kierujemy się do Asklepionu. Po drodze mijamy greckie osiedle slumsów - kilkanaście wraków autobusów, prowizorycznie zagospodarowanych mieszkalnie. Chętnie zrobiłabym zdjęcie ale trochę baliśmy się stanąć.




W Asklepionie niespodziewanie spotykamy naszych znajomych z lotniska, Wojtka i Ilonę. Witają się z nami jak ze starymi znajomymi, ściskają nas i autentycznie cieszą się z naszego widoku. Okazało się, że szaleli z niepokoju nad naszymi dalszymi namiotowymi losami. Spędzamy razem godzinkę, pijemy mrożony sok pomarańczowy (prezent od Wojtka). Kolejny zbieg okoliczności - mamy samochody wypożyczone z tej samej firmy. Umawiamy się więc na wieczór, zapraszają nas na kolację. Gdybyście widzieli ten błysk w oku Kosa na słowo "kolacja" ;)

15:30 - zwiedzamy Asklepion. Pokazuję swoją legitymację doktorancką - dowiaduję się, że jako polski student mogę wejść za darmo. Kos płaci 4 euro. Jak na zawartość tego zabytku 4 euro to trochę drogo, bo całość obchodzi się w pół godziny. Zresztą zobaczcie sami.











16:00 - ruszamy do miasta Kos. Po drodze tankujemy auto za 20 euro. W Kos od razu trafiamy na starożytne ruiny. Są darmowe i są chyba nawet lepsze od Asklepionu.







Zwiedzamy też port, nie mając jeszcze pojęcia, że są dwa (jeden to przystań dla jachtów a drugi to miejsce, z którego wypływają promy i statki).




18:00 - w drodze powrotnej robimy sobie objazdówkę północną stroną wyspy. Zatrzymujemy się na chwilę w Tigaki, Marmari i Mastichari. W międzyczasie wstępujemy do Lidla i robimy zakupy spożywcze: napoje, parówki, ser w plasterkach, ciastka, piwa, wino i bułki (jedynym w całym sklepie pieczywem były gotowe pakowane bułki hamburgerowe i chleby tostowe). Płacimy 15,93 euro. W Polsce chyba wydalibyśmy podobną kwotę za takie zakupy, więc bez tragedii. Spotykamy parę, która leciala z nami samolotem. Byli na Bodrum ale narzekają, że nie ma tam nic ciekawego - tylko sklepy. Z miasta Kos bilet na prom kosztuje kilka euro (plus wiza 5 euro), ale my Turcji nie rozważamy - pojedziemy kiedyś później na dłużej.












Port w Mastichari:






20:00 - powoli wracamy w kierunku Kamari bo o 21 musimy oddać samochód. Po drodze fotografujemy kościółki i miniatury kościółków umiejscowionych przy drodze.





Wstępujemy też na lotnisko żeby sprawdzić sobie rozkład jazdy:







21:00 - oddajemy auto (zatankowane trochę ponad 1/4 baku czyli dokładnie tyle, ile dostaliśmy rano). Nigdzie nie widzimy Wojtka. Na szczęście wcześniej wymieniliśmy się numerami telefonów, więc jesteśmy w stanie się zlokalizować. Pytamy panią z wypożyczalni o drogę do ich hotelu (Sacallis Inn). Jest tak miła że podwozi nas tam. Najpierw siedzimy chwilę w pokoju Ilony i Wojtka, pijemy wino i gadamy. Najwięcej gada Wojtek a my słuchamy z zaciekawieniem. Ładuję sobie porządnie baterię do lustrzanki. Nasi nowi przyjaciele wyjeżdżają nazajutrz, dostajemy od nich w prezencie kilka przydatnych drobiazgów których nie chce im się zabierać a których my nie mieliśmy w związku z podróżą z samym podręcznym bagażem: metalowe sztućce, w tym najważniejsze - nóż, spray na insekty, Panthenol na oparzenia, ceramiczną świeczkę anty-komarową i szklaną deskę do krojenia.

22:30 - idziemy na kolację do hotelowej restauracji. Elegancka, taka w stylu greckim, w dodatku przy samej plaży. Dziś jest dzień mięsny, więc zamawiamy różne gatunki steków (każdy ma inny, potem się wymieniamy nawzajem żeby każdy mógł spróbować czegoś innego). Wypijamy do tego dwa piwa. Wojtek tłumaczy właścicielowi hotelu, że jesteśmy jego współpracownikami ze szpitala (jest ginekologiem w niemieckim szpitalu). Bardzo fajnie nam się gada, nawet się nie zorientowaliśmy kiedy zrobiła się późna noc. Rachunek za kolację opiewał na prawie 75 euro, uf, dobrze, że zostaliśmy na tę kolację zaproszeni. Ilona i Wojtek proponują nam, żebyśmy u nich zanocowali na kanapie. Cieszymy się, bo jesteśmy tak najedzeni że ledwo się ruszamy. Panowie wypijają jeszcze po kieliszku jakiejś owocowej flaszki i idziemy spać bo planujemy wyjechać jutro pierwszym autobusem w kierunku Kardameny. Planujemy, że jeśli zdążymy na statek na wulkan no to fajnie, a jeśli nie to będziemy zwiedzać Kos i nocować w Kardamenie żeby być tam kolejnego dnia rano. Spimy twardo na miękkim materacu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz