sobota, 19 lipca 2014

KOS 2014 - dzień 2

10.07.2014r.

10:00 wstajemy trochę późno, zapominając, że przecież jest "godzina do przodu". Na plażę zaczynają się już zjeżdżać pierwsze samochody. Nikt nie zwraca na nas najmniejszej uwagi. Widok znad namiotu jest imponujący - zresztą zobaczcie sami:
Dopiero teraz zauważamy, że wczoraj mieliśmy małe towarzystwo:
Zwijamy namiot i rozkładamy sobie kocyk na plaży. Kąpię się w morzu - woda jest turkusowa i przejrzysta - tak bardzo, że stojąc zanurzona po szyję wyraźnie widzę swoje paznokcie od stóp. Bomba. Leżymy sobie chwilkę, bo na 12-tą umówiliśmy się z Wojtkiem (tym z przystanku) kawałek dalej.

11:30 - idziemy plażą w stronę Paradise Beach. Wszyscy przyglądają sie z zaciekawieniem naszym plecakom. Wybrzeże jest bardzo piękne i piaszczyste (gdzieniegdzie w wodzie pojawiają się kamienie), z pełnym przekonaniem możemy stwierdzić, że w zatokach w okolicach Kamari plaże są najlepsze na całej wyspie. Jeśli planujecie wynająć sobie nocleg "stacjonarnie" (w jednym miejscu na cały wyjazd) to chyba okolice Kamari są najlepszą opcją.





12:15 - docieramy na plażę Paradise Beach, tam sobie trochę leżymy. Słońce, ciepła woda, orzeźwiający wiatr - czego chcieć więcej :) Nie spotykamy nigdzie naszych nowych znajomych, no trudno.







14:30 - ruszamy w dalszą podróż. Wychodzimy z plaży na główną drogę. Okazuje się, że jesteśmy na takim fajnym wąskim przesmyku, gdzie z obu stron widać morze. Postanawiamy więc pójść pieszo w kierunku wybrzeża leżącego po tej drugiej stronie. Przemierzamy teren zupełnie niezagospodarowany - najpierw idziemy polnymi ścieżkami, potem już prosto przed siebie. Docieramy na dziką plażę - wokół ani żywej duszy aż po horyzont. Jedynymi śladami "cywilizacji" są wyrzucone przez morze pojedyncze płetwy, opony i boje od statków. Leżymy sobie tu chwilkę, rozkoszując się naszą małą samotnią. Przychodzi mi do głowy myśl, żeby rozbić tu namiot i spędzić noc, ale ostatecznie chęć sprawdzenia "co jest dalej" zwyciężyła.









17:30 -wypatrzyliśmy lornetką jakiś budynek. Idziemy więc. Okazało się, że jest to nieczynny bar i wypożyczalnia sprzętu windsurfingowego. Jest za to miękka kanapa - znów pojawia się kusząca myśl o nocowaniu na tej wersalce. Spotykamy tu dwójkę ludzi - pytamy ich, jak daleko jest do najbliższych zabudowań. Mówią, że około 45 minut, ale spojrzywszy na nasze plecaki oferują nam podwiezienie. Okazuje się, że to Grecy - właściciele restauracji w Kamari. Są bardzo mili, częstują nas wodą, dostajemy wydrukowaną kilkustronicową ulotkę o wyspie po angielsku. Mówimy im, że chcemy spać pod namiotem. Są pozytywnie zdziwieni. Fajnie, bo spodziewaliśmy się raczej krytyki (wszak to nielegalne - w Polsce pewnie od razu ktoś zadzwoniłby "w czynie społecznym" po Policję). Grecy doradzają nam rozbicie się w pobliżu nieczynnego kompleksu hotelowego, do którego wskazują nam drogę. Serdecznie dziękujemy i ruszamy w dalszą drogę.

19:00 - robimy zakupy w lokalnym sklepiku (piwa, wino, chipsy, woda mineralna, mapa wyspy - za 2,8 euro) - płacimy łącznie 14,6 euro. Przychodzi mi do głowy pomysł wynajęcia samochodu. Na Kosie na każdym kroku można spotkać wypożyczalnie wszystkiego co jeździ - samochodów, rowerów, skuterów, quadów, motorów i takich śmiesznych odkrytych quado-samochodów. Koszt jednodniowego wypożyczenia najtańszego samochodu (Fiata Pandy) w wypożyczalni Manolis kosztuje 28 euro. Rezerwujemy go na jutro. Idziemy na plażę, siedzimy sobie, chrupiemy chipsy (ponoć krewetkowe), popijamy wino, gapimy się na przepiękną wyspę z kościółkiem.



22:30 - rozkładamy namiot w krzakach za plażą (przy siatce odgradzającej ten nieczynny kompleks). Mijamy coś, co w ciemności wygląda jak dwa namioty. Obok nich są porozkładane plastikowe krzesełka i stoliczek, w wiaderku butelki po piwie, generalnie oznaki życia. Chwilę wcześniej obserwowaliśmy nurków, którzy płynęli, a później wracali z wysepki (tej z kościółkiem). Dochodzimy do wniosku, że pewnie też tu śpią. W nocy mamy lekkiego stracha, bo Kosowi wydaje się, że ktoś go dotyka po stopach z zewnątrz. Faktycznie, słychać jakby ktoś (lub coś) chodził(o) nam przed namiotem. Po kilkukrotnym otwarciu namiotu dochodzimy do wniosku, że to musi być wiatr który szeleści nam dolną częścią namiotu. Spaliśmy w dość wysokich trawach, co pewnie też było nie bez wpływu na te odgłosy. Postanowiliśmy olać te niepokojące wrażenia zmysłowe i iść spać. A co, przygoda :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz