sobota, 14 września 2013

GRUZJA 2013 - dzień 2

1.09.2013r.

CMINDA SAMEBA -> KAZBEGI -> GRUZIŃSKA DROGA WOJENNA -> TBILISI

8:00 Wstajemy. Dookoła piękny Kaukaz. Tuż przy namiocie pasie nam się krowa. Znowu zaczyna wiać, padać i grzmieć. No trudno, idziemy spać dalej.

10:30. Chmur jakby mniej, gdzieś tam w oddali zaczynają pojawiać się pierwsze promyki słońca. Namiot Finów stoi, więc jednak nie poszli w tą pogodę na Kazbek.
 Płachta przeżyła, ale była cała mokra i ciężko byłoby ją w takim stanie zabrać, więc zdecydowaliśmy się ją wyrzucić (pod kościołem jest całkiem spory śmietnik).


 Nasz gruziński współtowarzysz (to jest właśnie ten groźny pies pasterski, przed którym ostrzegały nas wszystkie przewodniki ;) )
























11:00 Idziemy jeszcze na chwilę do cerkwi, korzystając z chwilowej poprawy pogody robimy trochę zdjęć.




































































14:00 Pogoda znowu się pogarsza, wracamy więc na dół jeepem za 10 lari od osoby. W międzyczasie dostajemy od przypadkowego taksówkarza wizytówkę do hostelu prowadzonego przez polaków. Postanawiamy więc ich odwiedzić. W jeepie jedzie z nami gruzińska rodzina z nastoletnią córką. Dziewczyna mówi po angielsku, więc w czasie podróży rozmawiamy trochę. Dostajemy w prezencie święty obrazek. Jesteśmy zachwyceni uprzejmością Gruzinów.

14:30 Siedzimy w "restauracji" nad kawą i chaczapuri (mmm, pycha!!!) - płacimy łącznie 11 lari. Dookoła biegają psy, świnie i konie. Gratis dostajemy jabłka prosto z sadu.


























15:00 Przypomnieliśmy sobie, że zostawiliśmy w jeepie kijki trekkingowe. Idziemy je odzyskać. Dobrze, że kierowca akurat wracał z kolejnymi ludźmi, więc nie musieliśmy długo czekać. Śmiejemy się sami z siebie.

15:30 Chcemy zwiedzić kilka miejsc przy Gruzińskiej Drodze Wojennej, bierzemy więc taksówkę na spółkę z jakimiś Francuzami (wyszło po 25 lari na osobę). Siadam obok kierowcy i robię zdjęcia naprawdę pięknych widoków.





















Po drodze zwiedzamy:
- gruzińskie Pammukale wraz ze źródłem wody mineralnej (smakuje niesamowicie, znacznie lepiej niż wody butelkowane) - na zdjęciach poniżej stragan z gruzińskimi pamiątkami i jeep (ten z rowerami na dachu), którym jechaliśmy.






- taras widokowy z postaciami z gruzińskich bajek w okolicach Gudauri:


































- twierdzę w Ananuri







 17.30 Turkusowe jezioro w Ananuri jest bardzo ciepłe. Dużo ludzi się kąpie. Przyszło mi do głowy, że warto byłoby rozbić tu namiot. Ze względu na opłaconego taksówkarza i planowane na jutro zwiedzanie decydujemy się jednak dojechać do Tbilisi. Gorąco jednak polecam to miejsce na dłuższy biwak. Po powrocie do taksówki dostaję od kierowcy w prezencie całkiem spory, dwustronny obrazek okolic Kazbegi - jest mi bardzo miło (i trochę dziwnie bo Francuzi nic nie dostali).























18.00 Znów jesteśmy na dworcu Didube. Planujemy dojechać do hostelu metrem. Francuzi chcą, żebyśmy jechali razem, ale nam się to nie bardzo opłaca. Jednorazowy bilet na metro kosztuje tylko 0,5 lari (za pierwszym razem konieczne jest kupienie karty magnetycznej za 2 lari - my mieliśmy jedną na dwóch i nie było żadnego problemu), podczas gdy taksówka wychodziła 7,5 lari na osobę. Francuzi byli słabo zorientowani, gdzie chcą dojechać i jak daleko to jest, pokazujemy im więc plan. Nie posiadali oni też żadnego przewodnika, co bardzo utrudniało im całą wyprawę. Gorąco więc zachęcam do podróżowania z przewodnikiem-książką - jakikolwiek by nie był, zawsze warto mieć go pod ręką.
Tak więc zostawiamy Francuzów z taksówkarzami i kierujemy się w stronę stacji metra. Nagle zagaduje do nas po polsku jakiś gość. Okazuje się, że jest to jeden z Polaków, którzy prowadzą hostel do którego zmierzamy (nazywa się on Liberty Hostel). Właśnie "polował" na dworcu na nowoprzybyłych turystów. Problem dojazdu mamy więc z głowy, bo kolega Zbyszek zawiózł nas autem.

18.30. Dostaliśmy miejsca w dużym 12-osobowym pokoju. Jesteśmy w nim sami. Jest to pokój przejściowy (schody na górę i na dół oraz droga do kuchni i do łazienki prowadzą właśnie przez niego). Myślę, że za 20 lari we wrześniu spokojnie można znaleźć u Gruzinów coś o wiele lepszym standardzie, ale dla nas było w sam raz. Uznajmy, że śpimy tu w imię rozwoju polskiej przedsiębiorczości :)
 19.00 Robi się ciemno. Zostawiamy plecaki i idziemy zwiedzać miasto nocą. Mamy w planach wykąpać się w "carskich baniach" - łaźniach siarkowych na tbiliskiej starówce. Po drodze kupujemy paczkę papierosów za 2,5 lari - oboje już dawno rzuciliśmy nałogowe palenie, ale postanowiliśmy na czas urlopu sobie nie żałować, zwłaszcza, że ceny papierosów w Gruzji zaczynają się od 3 zł (1,5 lari). To chyba jedyna rzecz, która jest zauważalnie tańsza niż w Polsce. Paczka owocowych gum do żucia w Gruzji kosztuje 0,7 lari - kupujemy jedną.

19.30 Kupujemy na stacji metra bilety (karta 2 lari + 4 przewozy po 0,5 lari), jedziemy ze stacji Station Square na przystanek Liberty Square.

20.00 Spacerujemy uliczkami Tbilisi. Jak na centrum stolicy w niektórych zaułkach jest dość ciemno. Kupujemy sobie w piekarni "bułkową" wersję adżarskiego chaczapuri (tego z jajkiem) za 2,5 lari, hamburgera "na zimno" za 1,5 lari i napoje (dwie puszki oranżady z kawałkami owoców za 0,7 lari każda i lemoniadę za 1,3 lari). Napoje w Gruzji mają naprawdę fantastyczny smak. W każdym sklepie można kupić butelkowane oranżady o smaku gruszki, terragonu (po polsku bylica draganek, takie zioło, które tam rośnie - smakuje bardzo dobrze, trochę jak cukierki anyżkowe i ma intensywnie zielony kolor) i wanilii (nie każdemu to podchodzi, niemniej jednak naprawdę warto spróbować). Napoje o objętości 0,5 l są sprzedawane zazwyczaj w szklanych butelkach, większe - już w plastiku.
Siedzimy sobie na murku pod jakąś kapliczką i jemy. Wyroby z tutejszych piekarni są naprawdę smaczne.









21.30  Kąpiemy się w baniach - udało nam się wynegocjować cenę na 30 lari za godzinę (można też iść do bani publicznych - są osobne dla kobiet i dla mężczyzn - kosztują 2 lari za godzinę, ale o tej porze były już nieczynne). Wanna jest bardzo głęboka - wpadam po szyję. Woda jest niesamowicie gorąca - nie da się w niej wytrzymać dłużej niż kilka minut, trzeba wyjść (i najlepiej wziąć zimny prysznic), znowu wejść i tak przez godzinę.

22.30 Wychodząc z gorących bani na świeże powietrze (we wrześniu wieczorami jest fajnie rześko) czujemy się jak nowo narodzeni. Mam super gładką skórę i nie chce mi się nic. Kupujemy więc w sklepie spożywczym dwa piwa, loda, dwie puszki oranżady i dużą oranżadę w butelce, płacimy 9,6 lari, siadamy na schodach jakiegoś zamkniętego sklepu i rozkoszujemy się pięknymi nocnymi pejzażami. Zaznaczam: dwójka obcokrajowców siedzi w miejscu publicznym w centrum miasta i w widoczny sposób popija alkohol. Co pięć minut przejeżdża bądź przechodzi obok nas patrol policji (których w Gruzji naprawdę jest wszędzie pełno) - nikt nie zwrócił nam najmniejszej uwagi.

00:30 Wracamy do hostelu. Kupujemy od Polaka litr białego wina (6 lari), dostając w prezencie pięciolitrowy baniak czerwonego wina domowej roboty. Siedzimy do późnych godzin nocnych, pijemy mnóstwo wina i rozmawiamy. Okazuje się, że panowie między innymi wynajmują w Gruzji sześcioosobowe jeepy za 60 dolarów dziennie. Trochę żałujemy, że jesteśmy tylko we dwójkę. Postanawiamy przyjechać na wiosnę mocniejszą ekipą.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz