Dzień 12. Buenos Aires -> Puerto Iguazu
Nasz lot jest dopiero w południe, więc postanawiamy wybrać się jeszcze raz na La Bocę, żeby zobaczyć ją w dzień. Pomysł był trochę nieprzemyślany, bo w sumie nie miałyśmy aż tyle czasu, żeby tam jechać, ale udało nam się na szybko przelecieć przez kolorową dzielnicę artystów i zdążyć na samolot.
W Puerto Iguazu juz zaraz po wyjściu z lotniska uderza nas inny klimat: gorący i wilgotny. Nie mamy już ani jednego peso, a nie chcemy płacić prowizji w bankomacie, więc idziemy na stopa. Trochę czekamy, ale w końcu zatrzymuje się jakiś młody chłopak. Jak się okazuje, Brazylijczyk prowadzący tu agencję turystyczną (jak pewnie każdy inny rdzenny mieszkaniec tych terenów). Karolina od razu wpadła mu w oko, więc mamy podwózkę pod same drzwi naszej kwatery. Podczas jazdy wewnętrznie pękam ze śmiechu widząc, jak Karolina go bajeruje po hiszpańsku. Biedny chłopak - a tak liczył na to piwo :D
Nasz hostel prowadzi bardzo osobliwy człowiek - zbieracz chyba wszystkich możliwych gratów. Na podwórku ma jakąś zardzewiałą przyczepkę i samochód w podobnym stanie, a ściany w całym domu ma poobwieszane jakimiś pierdołami - w naszym pokoju na przykład są walizki. Śmiałyśmy się, że to po turystach, których tu zamordował. Klimat jest rzeczywiście jak z taniego horroru - przedpokój rozświetla tylko jedna, czerwona żarówka skierowana na coś, co wygląda jak kołyska dla dziecka. Gostek rzeczywiście jest dziwny - Karolinie każe się przebierać w różne kapelusze i robi jej zdjęcia. Swoją drogą, ma porządną lustrzankę - może to też po turystach? ;)
No nic, może przeżyjemy :P
Odkryłyśmy nową metodę wymieniania waluty - kupujemy coś niedrogiego w sklepie, w którym można płacić dolarami i bierzemy resztę w peso. Kursy są porównywalne jak do tych u cinkciarzy, a czasem nawet lepsze (rekord to 0,75). Yerby nie kupujcie w Argentynie jakoś superdużo - my zrobiłyśmy spore (jak na nasz bagaż podręczny) zapasy, a okazało się, że na naszym Allegro da się ją kupić (dokładnie te same marki) w bardzo podobnej cenie.
Zestaw: przystawka, soki i stek z ryżem i jajkiem kosztuje tu niewiele ponad 800 peso.
Mamy trochę czasu, więc spacerujemy po miasteczku. Wieczorem docieramy do kamienia milowego nad trzema granicami (Paragwaju, Brazylii i Argentyny). Przy obelisku są fontanny, przy których bawią się dzieciaki. Wszędzie są palmy i rzeczywiście czujemy się trochę jak w dżungli.
Dzień kończymy litrowym piwkiem w meksykańskiej knajpce. Jutro wyruszamy do argentyńskiej części Iguazu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz