Dzien 11: Kizkalesi -> Cennet and Cehennem -> w odfruwającym namiocie
No i nie przywitał nas żaden gospodarz na motorku z zaproszeniem na jamę ;) No trudno, jedziemy na miasto. Od dziś postanawiamy szaleć i jeść śniadanie na mieście. W jednej z nadmorskich miejscowości odkryliśmy kahvalti, czyli śniadanko, składające się z różnych lokalnych przysmaków. Jest moc!
Przy kizkalesi ("zamku panien", do którego można podpłynąć łódką) rozkładamy się na plażowanie.
I znów polityka. Ciekawe, kiedy u nas zaczna robić graffiti z prezesem...
Za tą lożę płacimy jakieś dzikie pieniądze, ale przynajmniej możemy w spokoju zrobić pranie i wziąć prysznic.
Chcieliśmy zwiedzić słynną jaskinię Cennet and Cehennem, ale niestety zejście nie jest możliwe. Chociaż akurat ta jaskinia chyba lepiej wygląda z góry niż z dołu, więc nie tracimy za wiele.
Dziś mamy sporo jechania, więc posilamy się w lokalnej restauracyjce i ruszamy w trasę.
Znajdujemy przepiękną miejscówkę nad samym morzem. Tylko trochę wieje. Bardziej niż trochę. Namiot Ani i Wojtesza odfruwa, więc zmuszeni są szukać noclegu. Znaleźli - dla nas w sumie też, ale uparłam się jak durna, że nie opuszczę tego miejsca nawet, gdybym miała tu spać sama. Zostajemy więc z Gabryszem i całą noc trzymamy namiot, żeby nam nie odleciał ;) Za to widoki rano rekompensują wszelkie trudy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz