DZIEŃ 1: pustynne zamki
piątek, 3 maja 2019
Amman -> Qasr al Mushatta -> Kasr al-Charana -> Kasr Amra -> Al-Azrak -> pola na środku niczego
Wylatujemy z Krakowa o 7 rano. Lot trwa niecałe cztery godziny. W samolocie tuż za mną siedzi para z trójką dzieci, więc pospać się raczej nie da ;), ale za to podsłuchuję, że rodzinka też wybiera się pod namiot (rozbijany na dziko). Z trójką dzieciaków! I nikt mi teraz nie powie, że się nie da ;)
Okienka odprawy paszportowej są podzielone na dla tych, którzy już mają wizę lub dopiero wizę chcą zakupić (40 JOD). Warto wiedzieć, że jest możliwość uzyskania wizy za darmo (po prostu podchodzi się i przybijają pieczątkę) pod warunkiem, że w ciągu 48 godzin zarejestruje się w jakimś urzędzie w Akabie. Myśleliśmy nad tym przed wylotem, ale akurat Akabę chcemy sobie zostawić na koniec, więc decydujemy się na Jordan Pass. Czytałam na jakimś blogu, że oni później tego nie sprawdzają i od biedy można by zaryzykować i nie rejestrować się w tej Akabie. Jeśli ktoś się na to zdecyduje - dajcie znać, jak poszło. Jeśli "wpadniecie" przy wylocie, to karą jest opłacenie wizy + 1,5 JOD za każdy dzień pobytu, więc przy krótkim pobycie kara nie wydaje się wygórowana ;) Ale nie namawiam do złego ;)
Pieniądze wymieniamy w Arab Banku (uwaga uwaga - tam nie pobierają prowizji!!!) już przy samym wyjściu z lotniska, po przejściu tych wszystkich bramek i odebraniu bagażu. Nie wymieniajcie kasy wcześniej w tych wszystkich kantorobudkach, obok których będziecie przechodzić, bo prowizje są wręcz irracjonalnie wysokie (przykładowo - 20 euro chcieli wymienić na 10 JOD). Arab Bank znajdziecie łatwo - to ten, do którego jest największa kolejka ;) Zaraz obok banku jest wypożyczalnia samochodów - my z racji stosunku ceny do opinii i warunków wynajmu zdecydowaliśmy się na Thrifty (za pośrednictwem wyszukiwarki Ryanair, bo rzeczywiście dawali najtaniej).
To nasze autko: Kia Cerato - jak 99% tamtejszych samochodów sedan w automacie. Poobijany z każdej strony. Dopilnujcie, żeby wszystko pozaznaczali w protokole, żeby nie było na Was ;)
Na lotnisku miał nas powitać Sudki (znajomy, którego poznałam, gdy Adam zostawił mnie samą na Malcie), ale okazało się, że pomylił godziny. Umawiamy się więc na jutro w Ammanie, a tymczasem jedziemy zwiedzać pustynne zamki. Pierwszy z nich - Qasr al-Mushatta - jest tuż przy lotnisku. Generalnie pustynne zamki nie są jakimiś imponującymi budowlami - proste ceglane klocki i to najczęściej w ruinie, ale zdecydowanie warto do nich zajrzeć. Wyobraźcie sobie - czasy sprzed kilkuset lat, zero dróg, zero cywilizacji, dookoła totalnie jałowy krajobraz: tylko żwir i kamienie. A tu jeb - zamek. Na środku niczego. Nadal w tej materii niewiele się zmieniło - dookoła żadnych drzew, krzaków, wody, nawet gór - totalna pustka. I zamki.
Wielbłądy na wolności nadal robią na mnie duże wrażenie :)
A to drugi z zamków na naszej trasie - Kasr al-Charana tudzież Qasr Al-Kharranah. Jest to ponoć jeden z najlepiej zachowanych zamków. Wstęp kosztuje chyba kilka jodów, ale mamy je w Jordan Passie. Jak twierdzi Wikipediam "pierwotne wykorzystanie budowli jest do dzisiaj niejasne. Ponieważ wewnętrzny układ budowli nie wskazuje na jej militarny charakter, używanie dla niego, ze względu na wygląd zewnętrzny, określenia 'zamek' nie jest odpowiednie. Wprawdzie wzdłuż jego murów zewnętrznych znajdują się szczeliny, które mogą przypominać ambrazury, nie były one jednak z pewnością przeznaczone do tego celu. Budowla mogła być karawanserajem lub miejscem odpoczynku dla kupców, jednakże brakuje tu źródła wody, które zwykle powinno znajdować się w pobliżu takiego miejsca. Dodatkowo Kasr al-Charana nie leży na żadnym z ważnych szlaków handlowych tego regionu."
Obok zamku jest namiot z pamiątkami, w którym zatrzymujemy się na kawę i herbatę. W przeciwieństwie do Arabów w Maroku, ci tutaj nie są nachalni i nie zmuszają na siłę do oglądania swoich rękodzieł. Na ogół są całkiem sympatyczni, znają trochę angielski, dzięki czemu można sobie trochę pogadać, ale jeśli chodzi o kupowanie to jedno "nie, dziękuję" w zupełności im wystarcza.
Kolejnym zamkiem na naszym szlaku jest Kasr Amra - zamek w oazie, który został wpisany do Unesco ze względu na znajdującą się wewnątrz mozaikę. Rzeczywiście robi wrażenie. Zwłaszcza ilość golizny w tej wczesnoislamskiej sztuce. To dużo mówi o zmianach, jakie się dokonały w tej religii na przestrzeni wieków...
W pobliżu Al-Azrak są dwa parki nardowe: Shaumari Wildlife Reserve, z którego po namyśle rezygnujemy (ze zdjęć Google wynikało, że można tam natrafić głównie na takie białe rogate antylopy, których się naoglądałam już w Izraelu) i Al-Azrak wetland reserve (z którego też rezygnujemy, bo 8 JOD za bagna wydaje nam się drogo).
W Azraku zatrzymujemy się w jakiejś lokalnej kebabowni i zamawiamy (z menu poniżej :P) dwie shoarmy, za które płacimy po 1,25 JOD.
Nadchodzi wieczór, więc kierujemy się w stronę Jerashu. po drodze chcemy zobaczyc jeszcze Hammam As Sarah, ale jest brzydki jak noc listopadowa. Zupełnym przypadkiem trafiamy na jakiś inny zamek w pobliżu (na zdjęciach poniżej). Spotykam tam bardzo sympatyczne murzyńskie dzieciaki. Niedaleko jest obóz dla syryjskich uchodźców, może ta rodzinka ma z nim coś wspólnego. Ten obóz nie daje mi spokoju. Chciałabym zabrać te wszytkie dzieciaki do siebie i dać im możliwość normalnego życia...
Na nocleg zatrzymujemy się w jakiś polach kompletnie na środku niczego. O tym, jak bardzo na środku niczego jesteśmy uświadamiamy sobie, gdy rozładowujemy akumulator (świeciliśmy światłami przy rozkładaniu namiotu nie podejrzewając, że jest taki słaby że padnie po kilku minutach). Nic to, spychamy auto w krzaki i idziemy spać. Jutro się coś wymyśli ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz