poniedziałek, 19 lutego 2018

KOSTARYKA NIKARAGUA KANADA BELGIA 2018 - DZIEŃ 5

poniedziałek, 29 stycznia 2018

KOSTARYKA
DZIEŃ 2
(5 DZIEŃ PODRÓŻY)

San Jose -> San Carlos -> La Fortuna

Wczoraj dowiedziałyśmy się, że do La Fortuny trzeba jechać przez San Carlos, a autobus odjeżdża o 7:10 z dworca o nazwie 7.10. Myślałyśmy, że coś źle zrozumiałyśmy, ale rzeczywiście odnalazłyśmy ten dworzec i kupiłyśmy bilety na 7:10.

Dworcowe stragany z różnymi kalorycznymi przekąskami:

Autobusy demonami prędkości nie są, więc do La Fortuny przybywamy dopiero po południu. Od razu zaczepia nas jakiś koleś, którego początkowo chcemy spławić, ale po pierwsze - zna angielski, po drugie - nie jest nachalny (widać, że ma przećwiczone zachowanie "pod białego"), po trzecie - ma spanie za 7 dolarów, a po czwarte - obiecuje pokazać nam leniwca. Dobra, najpierw leniwiec. Pan prowadzi nas do jednego z drzew i pokazuje, że w gałęziach śpi pani leniwcowa z małym. Popatrzcie tylko na te słodziaki. No kupił nas tym leniwcem!




To właśnie Jerry, nasz dzisiejszy gospodarz. Jest Nikaraguańczykiem, więc podpytujemy go o różne rzeczy związane z transportem do i w Nikaragui oraz miejscami wartymi odwiedzenia. Dostajemy też propozycję wycieczki na dziś. Jest droga, bo kosztuje 35 dolarów od osoby, ale jest to chyba jedyna opcja, żeby jechać do parku dziś. Dobra, zgadzamy się. Teraz jak przeglądam mapę to dałybyśmy radę samodzielnie wybrać się gdzieś w rejon wodospadu La Fortuna czy w jakieś inne miejsce od strony wioski, ale raczej nie ogarnęłybyśmy dojazdu do miejsca, w które nas zabrano.


O umówionej porze przyjechał do nas busik z turystami. Zawieźli nas do miejsca oznaczonych w googlu jako "Arenal Observatory Lodge & Spa". Tam podzieliliśmy się na dwie grupy. Najpierw idziemy przyjrzeć się wulkanowi (a raczej miejscu, w którym powinien być, bo spowijała go gęsta mgła - tutaj Jerry nas okłamał, mówiąc, że jeśli w Fortunie jest mgła, to po drugiej stronie góry na pewno będzie dobra widoczność), a potem rozpływamy się nad wszechobecnymi ostronosami, które szczególnie upodobały sobie mój worek i obecne w nim jedzenie (nadal jestem pod wrażeniem jak one mogły wyczuć z takiej odległości batonika muesli zapakowanego w papierek), próbując wydrapać w nim dziurę. Jeden z nich tak mi się w ten worek wczepił pazurami, że mogłam go podnieść razem z tym workiem :) Na tarasie jest też karmnik dla ptaków, przy którym można podziwiać różne okazy. Szkoda, że nie ma tukana.

















Po obejrzeniu tarasu wyruszamy na wycieczkę po lasku deszczowym. Przechodzimy przez dwa wiszące mosty (jeśli jesteście zainteresowani bardziej okazałymi mostami, polecam Mistico Park, ale ostrzegam - ceny porażają), obserwujemy małpy na drzewach (były tak wysoko, że bez przewodnika chyba rzeczywiście byśmy je pominęły), różne ciekawe roślinki i żabkę. Tak w ogóle to nasz przewodnik mówi nam, że owa roślinność nie jest kostarykańska, bo ten obszar został kupiony przez prywatnego inwestora zaraz po wybuchu wulkanu, czyli wtedy, kiedy nie było na nim kompletnie nic. Rośliny zostały przywiezione, a cały ekosystem stworzony od zera.



To nasz przewodnik - właśnie opowiada nam o korzeniach wyrastających z drzew bezpośrednio w powietrze.

Małpki:




Las deszczowy był naprawdę deszczowy :)















Po powrocie ze spaceru idziemy jeszcze do mini-muzeum, pełnym zdjęć wulkanów oraz roślin i zwierząt zamieszkujących obszar Arenalu. Potem przebieramy się w stroje kąpielowe i przygotowujemy się do dalszej części wycieczki.


Niestety nie było nam dane zobaczyć tukana na żywo.

Ową dalszą częścią wycieczki jest kąpiel w ciepłych, wulkanicznych źródłach. Zbieramy się przy busie, gdzie częstują nas kawą i ciasteczkami. Potem pakujemy się i jedziemy. Gdzieś. Nie do końca wiem, gdzie to jest na mapie, ale zatrzymujemy się przy jakimś resorcie z ciepłymi źródłami. Nie idziemy jednak do tego resortu, tylko schodzimy "na dziko" prosto z ulicy jakąś ścieżką (zostawiając uprzednio wszystkie nasze rzeczy w busie) do czegoś, co wygląda jak rzeka, którą spływa ciepła, wulkaniczna woda. Strumień spływa niskimi kaskadami. Układamy się razem z parą turystów (35-letnią Włoszką i nieco ciapatym Anglikiem - oboje podróżujący samotnie) z naszej wycieczki nieco wyżej od pozostałych śmiejąc się, że wolimy możliwość sikania na innych od opcji bycia obsikanymi. Nasz przewodnik przynosi nam drinki z rumem i robi nam maseczki z pokruszonych wulkanicznych kamieni. Bawimy się naprawdę świetnie.
Wracamy wieczorem, zmęczone i pijane. Od Jerrego dowiadujemy się, że autobus mamy o 8 rano - jedyny, więc lepiej się nie spóźnić. Trasa nie jest prosta, bo trzeba jechać pierdyliardem autobusów przez jakieś zadupia. Podróż ma trwać 9 godzin. No nic, jak trzeba to trzeba. Zastanawiamy się jeszcze nad wulkanem Tenorio i wodospadem nad rzeką Rio Celeste, bo jest w miarę po drodze, ale w końcu zostawiamy to na ewentualny powrót. Jak dobrze pójdzie to jutro zobaczymy ocean.

Koszty:
- autobus z San Jose do San Carlos: 900 CRC;
- autobus z San Carlos do La Fortuny: 1355 CRC;
- spanie w Cabinas Jerry w La Fortunie: 7 USD;
- wycieczka do Arenalu: 35 USD;
- woda mineralna półlitrowa: 650 CRC do podziału na nas dwie.
  RAZEM: 2580 CRC + 42 USD, czyli jakieś 160 złotych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz