środa, 16 sierpnia 2017

LITWA, ŁOTWA, ESTONIA 2017 - DZIEŃ 4

wtorek, 25 lipca 2017

Ryga -> Salaspis -> Turaida -> Kieś -> Tuja

Wcześnie rano wyruszamy na zwiedzanie stolicy Łotwy. Towarzyszy nam koleżanka rodziców Martina. Bardzo mi się to nie podoba, ale cóż poradzić. Preferuję zwiedzanie bez "przewodników", które pozwala wczuć się w atmosferę miejsca, chłonąć ją. Móc powłóczyć się po lokalnych uliczkach, podpatrzeć życie mieszkańców, poczuć klimat miasta. Jak się ślepo za kimś łazi to jednak zupełnie nie to samo.

Słynni "trzej bracia":




Koci Dom:

Dom Bractwa Czarnogłowych (czyli kupców, którzy nie mieli żon):





Widok z wieży kościoła św. Piotra (drogo - 11 euro):






Pomnik Wolności i Sobór Narodzenia Pańskiego:



Słynna ulica Alberta pełna secesyjnych kamienic:





Zanim opuścimy Rygę, przejeżdżamy jeszcze na drugą stronę Dźwiny żeby popatrzeć na Zamek Królewski:


Zwiedzanie Rygi poszło nam wyjątkowo szybko (chyba przeze mnie, bo chciałam się pozbyć "ogona" - no nic na to nie poradzę), więc - korzystając z zaoszczędzonego czasu - po drodze zatrzymujemy się w Salaspils, gdzie znajdują się pomniki upamiętniające ofiary drugiej wojny światowej. Więcej o tym miejscu możecie znaleźć na przykład tutaj.









W drodze na Estonię mijamy szereg zamków. Postanawiamy zwiedzić dwa: Turaidę i Kieś.Turaida okazała się całkiem sporym kompleksem, zawierającym oprócz zamku również skansen. Żeby zwiedzić to miejsce tak na spokojnie trzeba by chyba poświęcić dobre 3-4 godziny. Postanawiamy odpuścić sobie jaskinię Gutmana i skansen a skoncentrować się na zamku, który jest naprawdę okazały. Wstęp kosztuje 5 euro.






A to zamki w Kiesi (są dwa - nowy i stary). Niestety, są czynne tylko do 19-tej, więc dziś już nie zdążymy. No trudno, zahaczymy je w drodze powrotnej, tymczasem idziemy na spacer po mieście i na przepyszny obiad w restauracji na rynku (placki i kawa z czarnym łotewskim syropem).





Kościół Jana Chrzciciela, najstarsza zachowana budowla miasta:

Piękny długowłosy kot - rasa tu bardzo popularna:


Google maps wskazuje nam fajny i niedrogi (razem z nami dwoma, autem, wodą i namiotem zapłaciliśmy 11 euro) camping (nazywa się "Jurasdzeni") w miejscowości Tuja. Niespecjalnie chcę spać na kempingu, no ale jedziemy chociaż zobaczyć. Warto. Jest naprawdę zajebisty. Namioty można rozkładać na wydmie przy samej plaży. Wprawdzie woda kosztuje 1 euro i leje się tylko przez pięć minut, ale w gruncie rzeczy to i tak spokojnie wystarczyło żebyśmy oboje się porządnie wykąpali. Popatrzcie tylko, jakie widoki mamy przed nosem:



Trochę kiepsko mieliśmy ze spaniem, bo przy namiocie obok nas ludzie bardzo długo siedzieli przy ognisku. Co samo w sobie jest całkiem normalną sprawą (zwłaszcza, że to my się koło nich rozłożyliśmy - oni już byli), ale jeden z tych gości miał tak okropnie donośny głos, że budziłam się, jak tylko zaczynał coś mówić. Jestem bardzo odporna na wszelkie hałasy, ale ten gość był naprawdę głośny. Na dobrą sprawę poszliśmy więc spać dopiero, gdy towarzystwo rozeszło się do swoich namiotów. No nic, bywa i tak.

Koszty: 45 euro na osobę, z czego 15 euro to bilety na wieżę w Rydze (kupiliśmy też bilet naszej "przewodniczce"), jedzenie (po 10 euro w restauracji plus po 2,50 w sklepie), pozostałe to camping, bilet do zamku i tankowanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz