piątek, 14 lutego 2020

ARGENTYNA 2020 - DZIEŃ 7 (CHILE - DZIEŃ 1)

czwartek, 30.01.2020

Dzień 7. Torres del Paine

Od rana tak wieje, że mamy wrażenie, że zaraz nam zwieje auto. Chyba dziś nie pójdziemy w góry.

Piękne tęcze to jeden z wielu urokow Patagonii.


Przejście przez granicę było bezproblemowe. Ważną sprawą było zbieranie pieczątek nie tylko w paszportach, ale też na kartkach, z których potem będzie się rozliczać wypożyczalnia. Po argentyńskiej stronie trochę czekałyśmy, bo otwierali o 8. Po załatwieniu formalności otwierają nam szlaban, więc ruszamy pełnią dziur drogą niczyją. Po stronie chilijskiej sprawdzają nam bagażnik (nie wolno wwozić owocó, warzyw, nabiału i mięsa). Wprawdzie mam jogurty w workach i celnik je odnajduje, ale pozwala mi je zabrać. Chwilę wcześniej patrzył z uznaniem na moje pieczątki, więc może mam jakieś fory czy coś ;)

Piękne krajobrazy i ciekawe zwierzątka zaczynają się już dużo wcześniej niż granice parku. Poniżej kondory.



A to guanaco (sorry, guanaco). Jest ich tu dużo więcej niż w Argentynie.




A to struś. Spodziewalibyście się strusia w Patagonii?



Wejście do parku (ważne na trzy dni) kosztuje około 33 dolary. Strasznie drogo. Są też obostrzenia dotyczące noclegu (tylko na campingach i tylko za wcześniejszą rezerwacją - podobno dostaje się jakąś flagę do przywieszenia na namiocie i rzeczywiście to sprawdzają). Ale przynajmniej dowiadujemy się, że jutro ma być ładna pogoda i mały wiatr. Odkładamy więc trekking na jutro, a póki co jedziemy pozwiedzać autem. Poniżej szlaku W prowadzi droga szutrowa, skąd odchodzą mniejsze szlaki. Jest też sporo ciekawych punktów widokowych.

Wieje straszliwie. Tak bardzo, że nie da się ustać. Raz auto mało nam nie wpadło do jeziora, bo "dostało skrzydeł", gdy obie otworzyłyśmy drzwi w tym samym czasie. Trochę boimy się, czy kamienie nam nie wybiją szyby, ale i tak nie mamy opcji awaryjnej - gdzie by nie stanąć to i tak będzie wiało. Tam się nie ma gdzie schować. Za to widoki przeboskie.



Powagę sytuacji zaczynamy doceniać, widząc takie obrazki: poprzewracane auta i powybijane szyby. Jesteśmy tu jedynym malutkim autem (a musicie wiedzieć, że Clio 2 to bardzo lekkie auto - przy jego produkcji oszczędzano na wszystkim, więc nie ma co tam dużo ważyć), poza nami są tylko vany i pick-upy.


To przewrócone autko jest z Polski:

Tam gdzieś miał być krotki szlak do wodospadu, ale nie ma opcji. Zresztą strażnicy zamknęli już drogę.






Po południu wydawało nam się, że trochę się uspokoiło. Próbujemy więc wejść szlakiem na Mirador Condor. Duży błąd. Z każdym krokiem coraz trudniej było utrzymać się w pionie. Podjęłyśmy dwie kompletnie durne próby zbliżenia się do przełęczy, przez którą trzeba tam było przejść. Druga próba kosztowała mnie chustę, która odfrunęła targana wiatrem, mało nie okulary, które zsunęły mi się z nosa i w ostatniej chwili chwyciłam je w rękę, i może mało nie życie, bo cholera wie co było po drugiej stronie tej przełęczy a ten wiatr był tak mocny, że porwałby mnie bez problemu (mnie, bo Karolinie udało się w ostatniej chwili uciec, mnie już podmuch porwał - na szczęście w stronę pobliskiej skały, a nie w potencjalną przepaść). No było grubo. Nigdy, nawet w Tatrach (a zdarzało mi się łazić w halnym) nie doświadczyłam takiego wiatru. To było coś. Nawet teraz mnie ciarki przechodzą jak sobie przypomnę to doświadczenie.







Po zejściu włamujemy się na pobliski camping i bierzemy prysznic. Nasz pierwszy prysznic od ponad tygodnia. Kupuję też w campingowym sklepiku nową chustę (może to był znak, że czas był wymienić na nową). Przy okazji zapoznaję greckiego autostopowicza, który chce się gdzieś zaszyć na dziko z namiotem. Podwozimy go kawałek. Niestety, wybrał sobie na miejsce noclegowe punkt, w którym naprawdę dziko wiało (zresztą, gdzie dziś dziko nie wiało). Nie wpadłyśmy na to, żeby go wcześniej ostrzec, żeby uważał na drzwi. Niestety uważał - otworzył je i sięgnął po plecak. Chwila nieuwagi i wiatr wyrwał drzwi z zawiasów. Na szczęście nie odpadły, ale skutkiem uderzenia karoserii jest podłużne wygięcie, wyrwanie mechanizmu zamykającego drzwi i niedziałająca klamka. Po naszych "naprawach" drzwi da się zamykać z kluczyka i da sie je otworzyć klamką (choć bardzo ciężko). Nasz depozyt wynosi około 2800 zł. No nic, najwyżej będziemy po 1200 w plecy. Autostopowicz bardzo martwi się uszkodzeniem, daje nam swojego maila w razie jakbyśmy rzeczywiście mialy za to płacic. My się martwimy, jak on rozłoży namiot w takich warunkach. No ale nic, sam tak chciał.
Wieczorem parkujemy na parkingu przy początku szlaku do Miradora las Tores, rozkładamy się z piwkiem i cieszymy sie słońcem. Rzeczywiście przestaje wiać. Około 18-tej zaczepia nas strażnik i pyta (widząc mnie za kierownicą z litrowym Patagonianem w ręce), czy zamierzamy tu spać. Oczywiście zaprzeczamy żarliwie, że jeszcze chwila i zjeżdżamy (kurde, czym się różni zaparkowane auto bez ludzi w środku od zaparkowanego auta z ludźmi - przecież rezerwację trzeba mieć na spanie w namiocie, a nie w aucie). Przed pójściem spać przesuwamy się w nieco bardziej zaciszną część parkingu i obklejamy wszystkie okna folią ratunkową, żeby nie było nas widać. Folia ratunkowa to genialny wynalazek!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz