piątek, 14 lutego 2020

ARGENTYNA 2020 - DZIEŃ 15

piątek, 7 lutego 2020

Dzień 15. Żegnaj, Buenos!

Trochę zaspałyśmy rano. No nic, ruszamy. Wejście do Recolety jest darmowe, można (a nawet trzeba) zostawić plecak u panów ochroniarzy. Bardzo miłych, pomagają nam nawet potem je założyć na plecy :)
Cmentarz rzeczywiście robi wrażenie. Niektóre mauzolea są naprawdę przepotężne, z nawet kilkunastoma (a może kilkudziesięcioma?) trumnami, położonymi jedna nad drugą (często na wielu poziomach nad powierzchnią i pod ziemią). Nie wszystkie nagrobki są w dobrym stanie - z niektórych uszkodzonych trumien wystają nawet kawałki kości. Są tu groby zarówno bardzo stare jak i całkiem aktualne - cmentarz wciąż jest czynny.










Gdy wychodzimy, uświadamiamy sobie, która jest godzina. Kuźwa, jesteśmy 50 km od lotniska. Lecimy biegiem kupić yerbę i coś do jedzenia (milanesę na ciepło, ktorą potem pożerałyśmy w biegu), a potem pędzimy na metro i autobus. W sumie średnio pamiętamy jak dojechać na lotnisko, jedziemy więc na Plazę de Mayo, bo tam z lotniska przyjechałyśmy. Potem gdzieś nas tam kierują i koniec końców lądujemy na przystanku linii 8, która ma nas zawieźć do celu. Wiemy, że mamy wypatrywać ósemki, która jedzie "via autopista", czyli przez autostradę, bo jeśli wsiądziemy do zwykłego, to już na bank nie zdążymy na samolot. Trochę czekamy na ten autobus. Gdy już jesteśmy w środku, przepakowujemy plecaki (wszak czeka nas wariacki bieg), ubieramy się i czekamy. I czekamy, i czekamy. Czy ten autobus na pewno jest via autopista? Bo co chwilę z tej autopisty zjeżdża w jakieś wioski. Do odlotu mamy jeszcze jakąś godzinę, ale musicie wiedzieć, że w Argentynie to wszystko się odbywa szybko. Właśnie około godziny przed odlotem zamykają bramki a ludzie są już po kontroli bezpieczeństwa i grzecznie czekają w kolejce na wywołanie danego sektora (dla porządku wsiada się według sektorów w zależności od tego, gdzie kto siedzi - to jest bardzo fajne rozwiązanie, bo nikt się nie tłoczy w przejściu). Gdy dojeżdżamy na lotnisko, wypadamy z autobusu i pędzimy ile sił. Co za emocje! Jesteśmy jakieś parę minut po godzinie zamknięcia bramek według biletu, na szczęście przy okienku siedzi jeszcze jakaś laska. Choć widać, że się już zbiera i że drugi pracownik już na nią czeka. Oddajemy bagaż (uff, teraz to już chyba będą na nas czekać) i rzucamy się do kontroli bezpieczeństwa. Na szczęście tam do tego bezpieczeństwa nie przywiązują większej wagi (za to potem w Londynie mnie będą trzepać), więc poszło to szybko. Zdążyłyśmy tylko znaleźć właściwy gate, skoczyć na siku i już trzeba było wsiadać. To się nazywa rzutem na taśmę. Kurde, nigdy więcej ;)
To już koniec tej opowieści, ale nie koniec podróży - lądujemy w Pradze, więc zarezerwowałyśmy sobie tam jedną noc, żeby na spokojnie wrócić do rzeczywistości, a jak wiadomo, knedliczki i czeskie piwo w tym bardzo pomagają :)
Do usłyszenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz