piątek, 14 lutego 2020

ARGENTYNA 2020 - DZIEŃ 11

poniedziałek, 3 lutego 2020

Dzień 11. (boskie?) Buenos Aires

Rano po śniadaniu żegnamy się z naszą gospodynią (przy okazji kradnąc jej klucze do mieszkania, co uświadomimy sobie dopiero na lotnisku) i wsiadamy w zamówioną taksówkę. O dziwo, jadąc według taksometru, całkowita opłata wynosi 300 peso, a nie 450 jak to było w drugą stronę.




Lotnisko to klimatyczna, drewniana chatka :)

Buenos i jego ulice jakby narysowane "od linijki":

jedna z wielu kolorowych grafik w metrze:

Nocleg w Buenos był tani - 800 peso za nas dwie. Jesteśmy w pokoju z jakimiś dwoma skośnymi, którzy albo śpią albo oglądają jakiś film na laptopie. Zostawiamy rzeczy, doprowadzamy się do porządku i ruszamy w tango!

Mamy na dziś dwa cele: zjeść stek i obejrzeć pokaz tango. Na stek wybieramy słynną La Brigadę. Jesteśmy chwilę przed otwarciem, więc idziemy na piwo (70 peso) do pobliskiej meksykańskiej knajpki. Gdy upływa godzina otwarcia La Brigady, ruszamy na naszą ucztę.
Restauracja jest dość interesująca: eleganccy kelnerzy, żyrandole, cały ten szyk - wiecie, stoły zastawione różnymi dziwnymi sztućcami i w ogóle. Jest wykwintnie dopóki nie spojrzy się na ściany i sufit, które są pełne różnych futbolowych artefaktów: koszulek, zdjęć, plakatów, proporczyków i innych kibolskich akcesoriów. Ten kontrast czyni lokal naprawdę niepowtarzalnym. Zamawiamy słynne bife de chorizo (ja) i bife de lomo (Karolina). Kelner przynosi nasze dania i wbija w nie łyżkę, która wchodzi jak w masło. Obie zamówiłyśmy wersję medium (zamiast krwistej albo dobrze wysmażonej), ale i tak wygląda to dość krwiście. Danie Karoliny jest naprawdę boskie, mojemu daję tak ze trzy gwiazdki. Było dość smaczne, ale podane z kością - po odjęciu tej kości porcja jest bardzo mała. Nie pojadłam kompletnie. Bardzo trudno też było to kroić - nie wiem, może ja nie umiem, nie jestem mięsnym ekspertem ;) Było niezłe, ale po tych wszystkich opiniach na internetach czuję pewien niedosyt. No i nie jest to tania zabawa - razem z piwem (małym!) i sałatką (jedną na dwie) płacimy około 1200 peso za osobę.



Pokazy tango - takie, które można sobie zarezerwować online - były jakieś dziko drogie (nie pamiętam dokładnie, ale były to jakieś kwoty rzędu 100 USD. Jakbyście potrzebowali, lista ponoć fajnych miejsc na tango jest TUTAJ. My tu robimy błąd, bo wydaje nam się, że - gdzie jak gdzie - ale tango to na bank będzie na La Boce. Idziemy tam więc. Ku naszemu zaskoczeniu (jesteśmy tam może około 22:30) cała dzielnica jest nieżywa - wszystko pozamykane, dookoła żywej duszy. Idziemy wzdłuż kanału portowego do miejsc, z których dobiega muzyka, ale jedno okazuje się jakimś bunkrem, gdzie chyba jest jakiś mecz czegoś, a drugie prowadzi nas do slumsów, a muzyka okazuje się być puszczona z radia. Łoo, szybka ewakuacja. Okazuje się, że wdupiłyśmy się w miejsce, gdzie nie jeżdżą żadne autobusy. Robią mi się odciski na nogach - szlag, będę musiała biegać po Iguazu w traperach.




Gdy wydostajemy się z portowych okolic jest już koło północy, więc chyba już za późno na tango. No trudno, widać nie było nam pisane. Wbiegamy do ostatniego metra i jedziemy do naszego hostelu. Przynajmniej stek mamy zaliczony ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz