sobota, 1 czerwca 2019

JORDANIA 2019 - DZIEŃ 3

DZIEŃ 3: kanion
niedziela, 5 maja 2019

Morze Martwe -> Wadi Mujib -> Morze Martwe -> Karak -> obóz pasterski

Wstajemy wcześnie rano, bo chcemy przemierzać kanion bez tłumu turystów. Zbieramy namiot, zjadamy śniadanko i przejeżdamy na drugą stronę ulicy, gdzie jest wejście do kanionu. Dostępny jest tylko siq trail (najkrótszy - jedyny, gdzie przewodnik nie jest obowiązkowy). Cena zwala nas z nóg: 21 JOD. Dobra, raz się żyje ;)

Przed wejściem spotykamy Martę i Krzyśka, bardzo sympatyczną parę Polaków. Postanawiamy przemierzać kanion wspólnie. Jesteśmy ubrani w krótkie ciuchy i sandały, chociaż większość osób ma pełne buty. Nie jest to zła opcja, bo prąd jest silny a sandały tworzą pewien opór. Ale da się ;) Ważna sprawa - nie bierzcie ze sobą absolutnie nic, co nie jest wodoodporne. Cali zmokniecie, nic się nie uchowa ;)
Kanion na początku wygląda niegroźnie, ale jest zdecydowanie trudniejszy niż ten w Nikaragui. Są "momenty". Trzeba się podciągać na linie, trochę powspinać i przekroczyć kilka rwących wodospadzików. Dla mnie było kilka ekstremalnych momentów.
Nie mogę Wam pokazać zdjęć z kanionu, ale ta laska wszystko świetnie opisała i obfotografowała. Kanion kończy się małym wodospadem. W drodze powrotnej mieliśmy dwa hardkorowe momenty: jeden, gdy trzeba było zjechać na pupie z takiej skałki, na którą się wcześniej wspinaliśmy, a drugi to już totalna masakra - czekał nas porządny skok do wody (mój chyba pierwszy w życiu). Na szczęście był tam pan z obsługi i pomagał. Pomoc wyglądała tak, że kazał mi wziąć do ręki okulary, wziąć oddech i wyprostować się, po czym siłą zrzucił mnie z tej skały. Zanim dotarło do mnie, co w ogóle się tu wydarza, już byłam głęboko pod wodą. Po wypłynięciu (okulary całe) chwytam się liny i patrzę, co z resztą ekipy. Wszyscy przeżyli ;)
Kanioning w Wadi Mujib jest naprawdę super przeżyciem, jednym z najciekawszych jakie tu mieliśmy. Zróbcie to koniecznie. Przejście trasy w obie strony trwa około trzech godzin.
Po powrocie z kanionu postanawiamy razem z naszymi nowymi znajomymi poszukać jakiejś plaży. Zaraz obok kanionu (blisko miejsca, w którym spaliśmy) znajdujemy na mapie coś o nazwie "Mujib Chalets". Jedziemy sprawdzić, co to. Szalety okazują się domkami na wybrzeżu (bardzo drogimi domkami - 76 JOD za noc w dwójce). Mają prysznice, więc postanawiamy nie kombinować i zatrzymać się tu na kąpiel w Morzu Martwym za 10 JOD za plażowanie za osobę.

Ta strona Morza jest zupełnie inna niż w Izraelu - zamiast piasku są kamienie (w morzu otoczone solą), kolor morza też jest inny. No i fale, których w Izraelu zupełnie nie było. Tam to morze wyglądało jak jezioro. Tutaj wygląda jak morze.
Siedzimy tu trochę, potem bierzemy prysznic (uff, w końcu jesteśmy czyści ;)) i jedziemy w stronę Karaku, bo rezerwa w baku wzywa.


Spóźniamy się na zwiedzanie zamku (jest czynny do 18-tej, my jesteśmy parę minut po), więc podjeżdżamy na punkt widokowy, z którego widać zamek, po czym idziemy szukać miejsca, gdzie można coś zjeść.

Malownicza okolica zamku:


Miasto wydaje się jakieś takie puste i obumarłe. Z braku laku decydujemy się na restaurację przed samym zamkiem. Jedzenie było całkiem dobre i popróbowaliśmy sobie różnych fajnych rzeczy, ale rachunek na 25 JOD sprawia, że pozostaniemy jednak przy ciapackich fast-foodach ;)
Wieczorem w poszukiwaniu miejsca do spania wjeżdżamy w jakieś polne dróżki (takie dosłownie polne - w sensie, prowadzące na pola). Gdy znajdujemy w miarę równy teren zauważamyw pobliżu ognisko. Wygląda na to, że mamy towarzystwo. Zanim zastanowimy się, co z tym faktem zrobić, podjeżdża do nas auto z panami Arabami, którzy pytają, co tu robimy. Mówią, że mieszkają w domu nieopodal, więc wygląda na to, że pewnie stoimy na ich polu. Wyjaśniamy im, że chcemy tu rozłożyc namiot. Oni tylko, że nie ma sprawy i że jakby co to są o, tam. I pojechali. Zanim zebraliśmy myśli, podjechał do nas drugi samochód - jak się okazało, właściciela ogniska. Mówi, że jest pasterzem i że tylko jedzie po fajki i zaraz wraca i jeśli chcemy, to możemy spać przy jego obozie. Chcemy, więc gdy wraca, jedziemy za nim. Zostajemy zaproszeni do ogniska i poczęstowani herbatą. Oprócz stada owiec i psów naszemu panu towarzyszy tylko jakiś dzieciak. Pan mówi nam, że jest Arabem i emerytowanym wojskowym. Rozmawiamy głównie o religii, co wygląda głównie tak, że pan podkreśla, że jest muzułmaninem a my chrześcijanami i wymienia losowe religijne słowa, które mu się akurat przypomną. W ogóle cała ta rozmowa wyglądała tak, że pan przypominał sobie jakieś słowo po angielsku, mówił, jak to jest po arabsku i pytał nas, jak po polsku. Gdy zaczynają zbierać się do spania żegnamy się grzecznie i rozkładamy namiot kawałek za obozem (a raczej wozem Drzymały, w którym nasi pasterze mieszkają). Uwielbiam Bliski Wschód!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz