poniedziałek, 19 lutego 2018

KOSTARYKA NIKARAGUA KANADA BELGIA 2018 - DZIEŃ 8

czwartek, 1 lutego 2018

NIKARAGUA
DZIEŃ 1
(8 DZIEŃ PODRÓŻY)

Rivas -> San Juan del Sur -> San Jose na Ometepe

Spójrzcie, jaki intymny jest nasz pokój. Część łazienkową i sypialną dzieli tylko kawałek ściany. Nie, nie ma tu żadnych drzwi. Nie wiemy jeszcze, że to tutaj standard ;)


Nasze pierwsze nikaraguańskie cordoby - reszta z płaconych za nocleg dolarów:

Rivas to bardzo sympatyczne miasteczko. Ładne, zadbane, fajny park w centrum. I coś co tygryski lubią najbardziej - uliczne budki ;)

Po kolejnej nieudanej rundzie po bankomatach korzystając z tego, że mamy jeszcze pół godziny do otwarcia banków, idziemy na śniadanko do jakiegoś lokalu, w którym je dużo miejscowych. Pokazuję panu palcem, że chcę "o, to", co okazuje się doskonałym wyborem. Dostaję śniadanie mistrzów. Nadal jestem pod wrażeniem (Adasz też, gdy przygotowałam mu to potem w domu). Gallopinto, czyli ryż podsmażany razem z czerwoną fasolą, cebulą i czosnkiem, a do tego jajecznica, serek quesillo, śmietanka i chlebek. Niebo w gębie!



Katedra w Rivasie:

Chickenbus, czyli stary amerykański samochód szkolny, który tutaj służy za normalny środek transportu. Karolina twierdzi, że nazwa musi pochodzić od koloru, że taki żółciutki jak kurczaczek, patrząc po rozmiarach siedzeń mam jednak pewne podejrzenie, że nazwa się wzięła od tego, że ludzie siedzą tam ściśnięci jak kurczaki w klatkach. Naprawdę współczuję wysokim ludziom i ich kolanom. Na szczęście tutaj ludzie są raczej niscy.

Mamy chwilę do autobusu do San Juan del Sur (musimy się do niego trochę cofnąć, ale - jak się potem okazało słusznie - chciałam go zobaczyć teraz, a nie w drodze powrotnej, bo podejrzewałam, że wtedy nie będzie już czasu), więc idziemy przejść się po bazarku.
To platany - warzywne banany. Pyszności, zwłaszcza przysmażane i suszone:

Riksza rowerowa - popularny środek transportu:

Wywar na zupę czy inne tajemnicze "coś" - jak wszystkie płynne rzeczy sprzedawany w woreczku:

Sprytna maszynka do obierania pomarańczy:

Kultowy soczek z woreczka:


Może partyjkę pokera?

Na pierwszym planie juka - też bardzo dobra smażona lub suszona:

San Juan del Sur z dołu nie wygląda lepiej od każdej innej nadmorskiej miejscowości. Ale nam chodzi o widok z góry, a konkretnie spod statuy Chrystusa. Idziemy więc plażą, a gdy dochodzimy do góry, skręcamy w uliczkę, która doprowadzi nas (chyba) do celu.




Droga na szczyt jest trochę męcząca, zwłaszcza w tym upale, ale wysiłek rekompensują coraz lepsze widoki:


Pod Chrystusem stoją ochroniarze i zbierają opłaty. Gringos płacą 2 dolary. Oburzamy się, że nie dostajemy w zamian żadnego biletu czy innego paragonu, no ale cóż zrobić.

A oto i Chrystus we własnej osobie:

Widok okazał się znacznie lepszy niż się tego spodziewałam. Jerry miał rację - nie można pominąć San Juan del Sur.






Po zejściu z Chrystusa chodziło mi po głowie wejście na przeciwległą górkę i zobaczenie, co z niej widać, ale Karolina ma stopy poparzone od słońca, więc ostatecznie siadamy na piwie w plażowym barze.
Przeprawa przez rzeczkę:

Gdyby ktoś był blizej zainteresowany cenami - poniżej menu jednego z prawdopodobnie tańszych lokali w pierwszej linii brzegowej:






Zamawiamy coś, co wydawało nam się piwem z sokiem. Dostajemy dość oryginalną słono-kwaśną mieszankę ziół, limonki i chyba mango podane w szklance z solą na brzegu. Smakowało bardzo interesująco, choć nie jestem przekonana, że chciałabym to pić po raz drugi.



Po południu wracamy do Rivasu, odbieramy nasze plecaki z hostelu i ruszamy w poszukiwaniu autobusu do San Jorge, skąd odpływają promy na Ometepe. Ostatni prom jest o 17-tej, więc nie mamy wiele czasu. Gdy pytamy ludzi na dworcu autobusowym, wszyscy kierują nas na jakąś współdzieloną taksówkę. No nic, nie mamy czasu na kombinowanie. Dobrze, że chociaż jest tania. Taksówka okazuje się rzeczywiście dzielona, bo kierowca po drodze zabiera dodatkowych ludzi. Przy przystani stał jakiś autobus, musi więc istnieć jakieś połączenie autobusowe, chociaż możliwe, że taki autobus jedzie od razu do jakiegoś innego, bardziej odległego miasta.
Lecimy szybko kupić bilety na prom. Uff, udało się. Zdążyłyśmy. Rejs jest bardzo przyjemny, trwa około godziny, podczas której można podziwiać zbliżające się wulkany. Siedzimy na górym pokładzie na świeżym powietrzu. Na czas startu promu dostajemy kapoki, które jednak zaraz można zdjąć i nikt nie robi z tego problemu. Po zachodzie słońca włączają oświetlenie - kolorowe żarówki rozwieszone dookoła pokładu. Można by tu robić dyskoteki ;)


Czapla spotkana w porcie:

Wulkany Concepcion i Maderas górujące nad wyspą Ometepe:





Po przybiciu do brzegu ze zdziwieniem zauważam, że nie jesteśmy w Moyogalpie, jednej z największych wiosek na Ometepie, a na jakimś dzikim zadupiu zwanym San Jose del Sur. Czeka tu autobus do Altagracii, ale Karolina nie chce jechać, bo uważa, że to właśnie tu gdzie jesteśmy teraz są najlepsze rzeczy. Może i racja. Rozejrzymy się za jakimś spaniem tutaj. Nie uszłyśmy paru kroków, gdy zatrzymuje się koło nas białe, eleganckie auto. Trzej kolesi, którzy płynęli z nami promem (z których zresztą jeden wpadł Karolinie w oko, bo trochę ich tam poobgadywałyśmy) proponuje nam podwiezienie. Powtórka sytuacji z Indii? Hmm, no tak, tylko, że nas nie ma gdzie podwozić. W takim razie poponują podrzucenie nas do resortu, w którym mają zarezerwowaną noc (gdzieś tam przy plaży San Fernando). Jak dla mnie to w sumie może być, ale Karolina - o dziwo - odmawia, argumentując, że tam pewnie będzie drogo a szkoda, żeby z nami jeździli i szukali nam spania. Generalnie miała rację, chociaż wtedy zrobiło mi się jakoś tak smutno na myśl, jak impreza nas ominęła. No nic, trzeba szukać spania. Przyczepia się do nas jakiś lokalny i prowadzi nas do jakiś hospedajów. Chcą dość drogo, więc idziemy do znalezionego na mapie hostalu. Tam znajdujemy pokój w rozsądnej cenie. Wprawdzie bez okna, ale za to jaki klimatyczny. Hostal ma piękny, klimatyczny ogródek. Czasem wystarczy parę hamaków i lampek choinkowych żeby wyczarować cudowną atmosferę.
To nasz uroczy pokoik - szczególną uwagę zwróćcie na kunszt wykończenia zaplecza sanitarnego ;)



Po zakwaterowaniu się idziemy skorzystać z pięknego ogródka, zamawiamy duże piwo i relaksujemy się. W końcu mamy wakacje ;)



Koszty:
- śniadanie w Rivasie: 70 NIO;
- soczek w woreczku: 20 NIO;
- autobus z Rivas do San Juan del Sur: 20 NIO;
- bilety na Jezusa: 2 USD;
- woda: 17 NIO do podziału na nas dwie;
- ziołowe piwo: 80 NIO (z czego samo piwo to 50 NIO);
- bilet na prom: 50 NIO;
- taksówka do San Jorge: 30 NIO;
- nocleg w San Jose del Sur: 186 NIO;
- duże piwo: 60 NIO do podziału na nas dwie;
- papierosy (10 sztuk): 30 NIO.
  RAZEM: 525 NIO + 2 USD, czyli jakieś 65 złotych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz