poniedziałek, 19 lutego 2018

KOSTARYKA NIKARAGUA KANADA BELGIA 2018 - DZIEŃ 12

poniedziałek, 5 lutego 2018

NIKARAGUA
DZIEŃ 5
(12 DZIEŃ PODRÓŻY)

Leon -> wulkan Cerro Negro -> Esteli

Na 8 rano jesteśmy umówieni z firmą Nica Time, która organizuje nasz volcanoboarding. Z tego co przekazała nam Marianna, możliwe jest zjechanie z wulkanu bądź zbiegnięcie z niego (tańsze o 5 dolarów). Ona próbowała jednego i drugiego i zdecydowanie woli zbiegnięcie. Długo zastanawiałam się, co robić, ale ostateczną decyzję podjęłam wczoraj w biurze Nica Time, kiedy wzięłam do ręki tą deskę i zobaczyłam, jakie to pieroństwo ciężkie. Pieprzę to, będę zbiegać. Zjadam na śniadanko suszone platany z sosem (hostal oferuje śniadania, ale niestety od 8, więc nie zdążymy - ale nie tracimy wiele, bo miał być maniok i owsianka) i szykuję się do wyjścia. Chwilę przed ósmą przychodzi po nas koleś.


Hostal (nazywa się el Albergue, gorąco polecam) jest naprawdę zajebisty:



Pakujemy się do takiej otwartej ciężarówki i ruszamy. Jeździmy kolejno po różnych miejscach noclegowych i zgarniamy kolejnych ludzi. W końcu robi się nas pełne auto.

Jeśli chcecie zjechać sobie pięć dolarów taniej to można zamówić sobie wycieczkę bez deski (tak jak zrobiłam to ja), a potem się do tego nie przyznać, bo oni tam tego w ogóle nie ogarniają. Każdy dostaje plecak z ciuchami i deskę i tyle. Długo się natłumaczyłam, że ja tej deski naprawdę nie chcę, bo pan cały czas myślał, że ja jej tylko nie chcę nieść (jest opcja zlecić organizatorom niesienie deski - kosztuje to chyba 5 dolarów) a nie, że nie chcę zjechać. Gdy to do niego dotarło, popatrzył się jak na wariatkę. Rzeczywiście na początku jest mi trochę łyso, że tylko ja nie zjeżdżam, ale przechodzi mi zaraz jak tylko ruszamy na wulkan. To godzinka marszu pod górę, deska jest naprawdę w ciul ciężka i widząc, jak ludzie się z tym koszmarnie męczą naprawdę się cieszę, że idę na lekko.







Im wyżej tym ładniejsze widoki:


Zjazd zjazdem, ale niewątpliwie warto na wulkan wejść. Szkoda, że nie mamy czasu wdrapać się na Telicę (podobno cztery godziny w jedną stronę - warto iść tam spać z namiotem).



Gdy pokopie się palcami w gruncie można się poparzyć. Wulkan jest cały czas aktywny.



Gdy poprzednia ekipa kończy zjazdy nasza drużyna ma czas na ubranie kombinezonu. Wyglądał trochę dziadowsko - przydałaby się gumka na nogawkach, żeby im ten żwir nie wlatywał do majtek i jakaś ochrona na głowę (widziałam na filmikach jak ludzie się wypieprzali).



Gdy już wszyscy są gotowi, ustawiają się w kolejce i wybierają jedną z dwóch tras - wolniejszą lub szybszą. Nasz przewodnik zbiega ze mną tak mniej-więcej do połowy wysokości, gdzie zatrzymujemy się pokibicować. On kręci filmy a ja robię zdjęcia. Popatrzcie jaki czad :D








Po zjeździe Karoliny żegnam przewodnika i zbiegam w dół. To była doskonała decyzja. Zbieganie było super, to uczucie wolności, lekkości i to zapadanie się stóp w żwirek. Bardzo mi się podobało. Za to zjazd z tego co mówiła Karolina dupy nie urywa. W połowie drogi już nic nie widziała przez pył, który jej osiadł na okularach, no i ten żwir wszędzie. Nawet ja go miałam na całym ciele i pod ciuchami, to aż strach myśleć, co musiała mieć reszta.



Po powrocie do Leonu zapraszają nas na piwo i przekąski. Niestety nie dostajemy pamiątkowych koszulek. To już wiemy, dlaczego mieli o te parę dolarów niższą cenę. No trudno.
Nie mamy czasu zwiedzać Leonu, bo już chyba i tak uciekł nam autobus do Esteli. Bierzemy więc tylko szybki prysznic i zbieramy się w drogę.


Trzeba było zostać programistką...

Do Esteli chcę się dostać czymkolwiek. Idziemy na obwodnicę z zamiarem łapania stopa i od razu natykamy się na autobus do Esteli. Widać los tak chciał. W autobusie spotykamy gościa mówiącego po angielsku, więc ucinamy sobie z nim miłą pogawędkę. Nie wiemy, ze jeszcze się spotkamy :)

W Esteli ciężko znaleźć nocleg. Każdy miejscowy kieruje gdzie indziej, a wszystkie hospedaje i inne hostale oznaczone na mapie już nie istnieją. No nic to, idziemy w kierunku centrum (bo początkowo chciałyśmy spać w rejonie dworca autobusowego, żeby mieć blisko na jutro) i rozglądamy się. Trafiamy do jakiegoś przybytku o nazwie Illusion. Wchodzimy i pytamy o cenę. Pokój kosztuje 350 cordob, ale jeśli przyjdziemy po 19-tej i wyjdziemy przed 8 rano to wtedy będzie kosztować 250. Patrzymy na siebie zdziwione, no ale dobra, może mają jakieś plany względem tego pokoju. Jest osiemnasta, więc możemy sobie poczekać. Zgadzamy się i idziemy do centrum, rozglądając się za innymi opcjami noclegowymi, ale nic lepszego chyba nie trafimy. Wracamy więc o umówionej porze. Gdy się meldujemy, do przybytku wchodzi dość młoda parka i siada na kanapie w hallu. Laska jest ubrana dość wyzywająco i umalowana wściekle czerwoną szminką, którą to szminkę ma rozmazaną po całej twarzy. Towarzysz owej laski przykleja się do niej, mizia, maca, całuje i generalnie niewiele brakuje żeby zaczęli kopulować tu i teraz na tej kanapie. Wtedy zaczynamy kleić fakty i rozumieć, jaki charakter ma nasz lokal. Zauważamy, że na ścianie jest adnotacja, że mogą tu nocować tylko pełnoletni i coś tam o policji. No tak, hotel na godziny. No nic, może nas nie sprzedadzą :P
Spójrzcie tylko, jak tu różowo. Doskonale rozumiem, dlaczego całe ściany są w lamperii :P
 

Gdy już skończymy robić sobie niesmaczne żarty z naszego pokoju, zbieramy się i idziemy coś zjeść. Spodobała mi się budka z meksykańskim żarciem, ale rzeczywistość okazała się rozczarowująca - drogie i niezbyt dobre. No trudno, bywa i tak.


Po powrocie dopijamy ostatnią flaszkę rumu i idziemy spać, bo jesteśmy już ledwo żywe po tym wulkanie, a jutro znów wczesna pobudka.

Koszty:
- autobus z Leon do Esteli: 80 NIO;
- hotel na godziny w Esteli: 125 NIO;
- meksykańskie niedobre tacosy: 60 NIO;
- suszone platany: 10 NIO;
- suszona juka: 10 NIO do podziału na nas dwie.
  RAZEM: 280 NIO, czyli jakieś 30 złotych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz