poniedziałek, 19 lutego 2018

KOSTARYKA NIKARAGUA KANADA BELGIA 2018 - DZIEŃ 19

poniedziałek, 12 lutego 2018
wtorek, 13 lutego 2018

BELGIA
DZIEŃ 4 i 5
(19 i 20 DZIEŃ PODRÓŻY)

Bruksela -> Wrocław -> Dom

Znów mamy szczęście - z Zaventem dość szybko łapiemy stopa z kolesiem, który podrzuca nas do dzielnicy europejskiej. Ledwo żyjemy i chętnie przemieściłybyśmy się po prostu z lotniska na lotnisko i poszły spać, ale jesteśmy dzielne i bohatersko walczymy z 7-godzinnym jet lagiem. Idziemy więc w stronę centrum, bo trzeba coś zjeść.


Po drodze trafiamy na bardzo ładną katedrę, w której akurat odbywa się przepiękny koncert organowy. Robimy sobie w niej krótką przerwę.






W kwestii wyboru dania obiadowego padło na frytki. Po pierwsze, belgijskie frytki są naprawdę doskonałe. Po drugie - to jedyne, na co nas tu stać :P Wybieram wersję z majonezem, potem dokupuję jeszcze sos andaluzyjski, który podobno można dostać tylko w Brukseli. Jest moc!


Ostatni spacer po rynku i trzeba ruszyć w drogę na lotnisko.

Dość długo zastanawiamy się, jak obejść płacenie 17 euro (bo tyle chcą za busa) za dojazd do Charleroi. Na stopa jesteśmy zbyt zmęczone (byłoby to możliwe, ale trzeba by pokombinować i pewnie trochę się przejść). Próbujemy zamówić kolesia z belgijskiego blablacara (ważne - jeśli szukacie przez "blablacar.pl" za granicą, to nic nie znajdziecie, trzeba wejść na lokalne rozszerzenia adresu, tak jak w naszym przypadku "blablacar.be"), ale najpierw mamy jakiś błąd systemowy, a potem koleś (który ma godzinę na reakcję) nie potwierdza rezerwacji. No to dupa, idziemy na busa. Chociaż tyle, że rezerwując go przez Internet płacimy 14 ojro zamiast siedemnastu.
Charleroi jest brzydkim, małym i zimnym lotniskiem. Jest długie i wąskie, przez co gdy śpisz to ciągle Ci wieje po nerach od otwieranych drzwi. Już prawie ułożyłyśmy się w tej zimnicy, gdy - idąc zrobić wieczorną toaletę - odkrywam idealne miejsce na spanie: przewijalnia! Chyba w środku nocy nikt tu nie będzie kiblował z niemowlakiem, co? Zbieramy się więc i układamy. Ciepło, cicho, może trochę śmierdzi brudnymi pieluchami, ale i tak jest o niebo lepiej niż na tamtej piździawie. Raz (krótko po tym jak się owinęłyśmy w śpiwory) musimy się ewakuować ze względu na sprzątanie i raz - już nad ranem - bo jakiś koleś chciał się chyba tam przebrać. Przy porannym sprzątaniu już stamtąd znikamy na dobre, ale tak czy siak udało nam się świetnie jak na te warunki przespać noc.


Próba podłożenia komuś flaszki do bagażu niestety zakończyła się fiaskiem. Była jedna bramka do odprawy bagażowej na wszystkie loty Ryanaira, przez co nie było możliwe zidentyfikowanie, kto konkretnie leci do Wrocławia. To krótki lot, możliwe, że w całym samolocie nie będzie nikogo z bagażem rejestrowanym. Co tu robić? Biegam i wypytuję wszystkich ludzi z walizkami, czy przypadkiem nie lecą do Polski, a ochrona patrzy na mnie coraz bardziej podejrzliwie. Czas na decyzję - wyrzucić flaszkę czy nadawać bagaż? Rejestrowany kosztuje 40 euro, kupa kasy. Ale z drugiej strony - kostarykańska flaszka. Dobra, dobra, szarpnę się. Ten rum staje się najdroższą flaszką w moim życiu, ale - biorąc pod uwagę okoliczności jej późniejszego wypicia - zdecydowanie uznaję, że było warto ;)


Z Wrocławia do Katowic miałyśmy kupionego Polskiego Busa, ale musiałybyśmy na niego czekać parę godzin i ostatecznie na miejscu byłybyśmy chwilę przed północą. Próbujemy zdążyć na pociąg, więc prosto z lotniska wsiadamy w autobus (miejski i tani - ewenement, bo inne lotniska liczą sobie za dojazd jak za zboże) i biegniemy na dworzec. Uff! Udało się! Będę na miejscu koło 19-tej. To jeszcze tylko telefon do Adasza i jestem w domu :)


Koszty:
- magnes: 2 EUR;
- frytki: 4 EUR;
- bułka na rano: 2,3 EUR;
- autobus na lotnisko Charleroi: 14 EUR;
- bagaż rejestrowany: 40 EUR;
- autobus z lotniska do Wrocławia: 3,40 PLN;
- pociąg do Katowic: 32,90 PLN;
- kawa w McDonaldzie: 8,50 PLN.
  Razem: 48,30 EUR i 44,80 PLN, czyli jakieś 316 złotych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz