czwartek, 21 września 2017

ISLANDIA 2017 - WPROWADZENIE

Pomysł na podróż do Islandii narodził się już w ubiegłym roku. Wtedy jednak bilety były tak drogie, że odłożyliśmy ten pomysł na rzecz Norwegii obiecując sobie, że za rok do tego wrócimy. W międzyczasie WizzAir zaczął latać do Rejkjaviku z południowej Polski, oferując bilety w naprawdę rozsądnych cenach. Tak więc ustaliliśmy wstępnie z Martinem, Anią i Wojteszem termin wyjazdu i rozpoczęliśmy poszukiwania aktualnych lotów. Akurat trafiło się niedrogie połączenie z Wrocławia, więc podjęliśmy decyzję: bierzemy. Niestety na etapie kupowania lotów okazało się, że nasi towarzysze rozmyślili się i jednak z nami nie polecą. No trudno, kupujemy bilety tak czy siak. Potrzebujemy dwóch ludzi do podziału kosztów auta, więc starym sprawdzonym sposobem daję ogłoszenie na facebookowych grupach podróżniczych. Odzew był tak duży, że w półtora dnia skompletowaliśmy dwa samochody ludzi, a i z trzecim pewnie nie byłoby problemu. Super, mamy więc świetną ekipę (jak się później okazało - była naprawdę fantastyczna, trafili się nam naprawdę mega towarzysze), można więc zacząć przygotowania. Mamy do dyspozycji tydzień, w trakcie którego zamierzamy objechać całą wyspę i dodatkowo zrobić sobie mały rajd po interiorze.

Jedzenie
Podobnie jak w przypadku wyjazdu do Norwegii, tutaj też stawiamy na własnoręcznie przyrządzone jedzenie przywiezione z Polski. Zakładamy jedzenie dwóch ciepłych posiłków: rano i wieczorem (po rozbiciu obozu), w ciągu dnia racząc się przekąskami, których jedzenie w trakcie jazdy nie jest uciążliwe. I tak:
Śniadanie
- mleko w proszku (wzięłam testowo też zabielacz do kawy - sprawdził się w charakterze mleka do płatków),
- muesli owsiane (mieliśmy gotowe kilogramowe opakowania płatków owsianych z nawrzucanymi  tam różnymi bakaliami, ale równie dobrze można składnik wziąć osobno i sobie je dowolnie mieszać),
- płatki ryżowe,
- płatki "poduszki", "jaśki" czy jakkolwiek to się nazywa (w gruncie rzeczy to były tak dobre, że zjedliśmy je na sucho).
Przekąski w ciągu dnia
- przemycane kabanosy (obowiązuje zakaz ich wwozu) - po małej paczce dziennie,
- orzechy ziemne,
- mieszanka studencka,
- ciastka Belvita,
- rodzynki,
- żurawina,
- batoniki muesli.
Kolacja
 - zupki chińskie (ze względu na szybkość ich przygotowania, bo ciężko stać przy garach jak dookoła zimno i wieje, ale nie bierzcie ze mnie przykładu - zjedzcie coś zdrowego),
- makaron chiński (kupiony w promocji w Lidlu jako podkład do kurczaka masali - wbrew pozorom bez chemii),
- makaron nitki,
- zupa w proszku,
- kostka rosołowa.
Jedzenie kosztowało nas coś koło 80 zł na głowę. Na miejscu kupowaliśmy sobie lody (ok. 5 zł za jednego) i jakieś lokalne przysmaki w Bonusie. Do domu przywiozłam mleko kokosowe (podobnie jak sojowe dużo tańsze niż u nas), kawior, sosy do lodów i "przysmak", który podobno chrupią Islandczycy przed telewizorami - suszone ryby.

Spanie
Bezwzględnie namiot (ewentualnie możliwość spania w samochodzie). Jeden na każdą parę. Poleciłam ekipie posiadanego przeze mnie nieśmiertelnego decathlonowego Arpenaz 2, chociaż - szczerze mówiąc - trochę mnie rozczarował. O ile ten namiot doskonale sprawdza się w dni bezdeszczowe (nawet chłodne), o tyle z większym deszczem (zwłaszcza w kraju tak wietrznym jak Islandia) mogłyby być problemy. Moim zdaniem tropik jest zbyt blisko wewnętrznej części namiotu i nawet po porządnym naciągnięciu może - zwłaszcza, gdy nie tylko pada ale też wieje - spowodować dotykanie jednej warstwy o drugą, powodując przeciekanie namiotu. Co nie zmienia faktu, że jak na najtańszy w ofercie namiot jest naprawdę ok.
Oprócz namiotu poleciłam drużynie zakup plandeki (na przykład takiej) w razie deszczów gotowych pokonać każdy namiot, ciepłych śpiworów (mój Marmot z gęsi po raz kolejny doskonale się sprawdził, nawet podczas obserwacji zorzy pod gołym niebem przy temperaturze zero stopni), maty/karimaty/czegokolwiek coby nie przymarznąć do podłoża i nie powbijać sobie kamieni, palnika gazowego (bo gotować na czymś trzeba - poleciłam ten - towarzysze, którzy go kupili nie umarli z głodu, więc chyba się sprawdził), plecaka w charakterze bagażu podręcznego (bo walizka jest naprawdę bez sensu i bardzo komplikuje układanie rzeczy w bagażniku - uwierzcie mi na słowo) i worka transportowego lub miękkiej torby w charakterze bagażu rejestrowanego (braliśmy po jednym bagażu na parę - poleciłam na przykład taki, sama miałam stulitrowego "pana Zbyszka" pożyczonego od Adasza).

Trasa
Planując trasę naszej wyprawy inspirowałam się głównie różnymi blogami podróżniczymi, których w temacie tego kraju jest naprawdę mnóstwo. Nasza trasa wyglądała tak (jej wersję interaktywną wraz z opisami miejsc znajdziecie tutaj):


Serduszka to absolutne "must see", zielone ptaszki to miejsca fajne, ale "nie urywające dupy", a pytajniki to miejsca, w które można pojechać ewentualnie, czyli wtedy, gdy będzie rezerwa czasowa. Namioty to miejsce, gdzie - według różnych mniej lub bardziej pewnych źródeł - powinno znajdować się dzikie miejsce biwakowe z dostępem do wody.
Wydawało mi się niemożliwym zmieścić to wszystko w jednym tygodniu, ale o dziwo udało nam się zrealizować większość punktów bez jakiegoś wybitnego gonienia się. Wygospodarowaliśmy nawet trochę dodatkowego czasu na interior i zwiedzanie Rejkjaviku.
Szczegółowy plan wyprawy z podziałem na dni jak zwykle mam też w Excelu. Napiszcie do mnie a chętnie go Wam udostępnię.

Tutaj znajdziecie trochę dodatkowych informacji przydatnych w planowaniu trasy wyjazdu:
1. Mapa dróg interioru (tych oznaczonych F, po których mogą poruszać się tylko auta z napędem 4x4) wraz z mnóstwem opisów tras jest TUTAJ.
2. Subiektywne zestawienie 19-tu najpiękniejszych miejsc w Islandii wraz z ich lokalizacjami jest TUTAJ.
3. Mapka miejsc gdzie jest woda w podziale na stacje benzynowe (gdzie woda jest m.in. w toaletach), baseny i ciepłe źródła jest TUTAJ.
4. Mapka z lokalizacjami niektórych darmowych ciepłych źródeł jest TUTAJ.
5. Ważna rzecz - miejsca, gdzie można wyrzucić śmieci znajdziecie TUTAJ.

Koszty 
Na osobę:
570 zł - bilet na samolot, zawierający mały podręczny, połowę kosztów bagażu rejestrowanego i połowę opłaty za członkostwo w klubie WizzAir (bez tego członkostwa bilet kosztowałby ponad 600 zł),
13 zł - opłata za autostradę Gliwice-Wrocław,
36 zł - paliwo w Polsce,
104 zł - alkohole na wolnocłowym (na dwóch: cztery wódki smakowe, litr wina i przemycony ponadnormatywnie litrowy Baileys),
80 zł - jedzenie z Polski,
452 zł - wypożyczenie jeepa (zamówione Suzuki Grand Vitara lub podobne, dostaliśmy Jeepa Cherookee i Hondę CRV) bez ubezpieczeń,
420 zł - pełne ubezpieczenie samochodu,
362 zł - wacha na paliwo (mieliśmy diesle),
29 zł - butle gazowe (zużyliśmy niecałe dwie, gotując we czwórkę),
11 zł - parkingi,
45 zł - wstępy (wulkan Kerid 400 ISK i wejście na wieżę kościoła w Rejkjaviku 900 ISK),
138 zł - różne wydatki (głównie zakupy w Bonusach),
36 zł - trzy kartki do Polski ze znaczkami,
468 zł - pamiątki i lokalne jedzenie do zabrania do Polski.

Moje koszty wyniosły łącznie 2 764 zł, ale po odjęciu pamiątek i alkoholu już tylko 2 200 zł. Nie jest to mało jak na tygodniowy urlop, ale trzeba pamiętać, że mamy jeepa. Przy wynajęciu osobówki i oszczędzeniu na wydatkach na miejscu myślę, że spokojnie można by się zmieścić w 1 500 zł.

Zdecydowaliśmy się na wynajęcie auta w GreenMotion, bo cena wypożyczenia była najniższa. W pierwotnej wersji nie zakładałam wykupywania ubezpieczeń, ale w wypożyczalni wspólnie przegłosowaliśmy, żeby wziąć pełny pakiet (uwzględniający też szyby). Czyli generalnie zapłaciliśmy mniej-więcej tyle, ile wynosiły średnie ceny wynajmu auta z ubezpieczeniem. Ale było warto zważywszy na to, co potem wyprawialiśmy tymi autami. Wiele osób chwali sobie polską firmę Icepol (LINK), która też wynajmuje jeepy w rozsądnych cenach. Jeśli rozważacie wynajem 4x4 na Islandii, to porównujcie zawsze ceny zawierające pełny pakiet ubezpieczeń. W razie wątpliwości dzwońcie do nich i pytajcie nawet po dziesięć razy. Zróbcie tak, żeby było najlepiej w ramach danej ceny albo najtaniej w ramach danego standardu :)
Ważna rzecz: ponoć żadne ubezpieczenie nie obejmuje drzwi (przy otwieraniu trzeba je trzymać mocno żeby wiatr ich nie wyrwał), zawieszenia ani szkód spowodowanych przeprawianiem się przez rzekę.

Wyposażenie
1. Gruby, ciepły śpiwór (Marmot z gęsi, temperatura optymalna męska -9 stopni),
2. Namiot z wodoodpornością 3000mm (klasyczny Arpenaz 2 z Decathlona),
3. Dmuchana mata,
4. Plecak na wymiary małego podręcznego WizzAir,
5. Worek transportowy 100l jako bagaż rejestrowany,
6. Folia malarska w charakterze osłony przeciwdeszczowej namiotu,
7. Buty trekkingowe + adidasy,
8. Ręcznik z mikrofibry,
9. Lustrzanka, zapasowa bateria, ładowarka z końcówką do zapalniczki,
10. Telefon z GPS z wgraną mapą Islandii (Sygic i Maps.me) - niekoniecznie potrzebne, bo z racji braku roamingu można korzystać z GoogleMaps,
11. Gniazdko USB do zapalniczki,
12. Czołówka, latarka do namiotu,
13. Kurtka przeciwdeszczowa + spodnie przeciwdeszczowe,
14. Kurtka zimowa,
15. Czapki (bardzo ciepła, normalna, kominiarka, komin, opaska przeciwwiatrowa) i rękawiczki,
16. Ciuchy (ciepłe - dwa polary, softshell, górskie spodnie techniczne, leggins do spania, parę podkoszulków z długim rękawem, ciepłe skarpetki) - wzięłam tyle, żeby nie musieć prać
17. Kosmetyki: szczoteczka i pasta do zębów, szczotka i grzebień do włosów, mydło, krem Nivea,  szampon do włosów, tampony, żelik antybakteryjny, antyperspirant, chusteczki nawilżające,
17. Apteczka - bandaż elastyczny, plastry, tabletki  (Excedrin,  Apap, Pyralgina, No-Spa).
Raczej wszystko się nam przydało (nie użyliśmy folii i tabletek, ale jest to coś, z czego nieużycia należy się cieszyć, bo to oznacza, że była pogoda i byliśmy zdrowi) :)

Mój bagaż podręczny przy wyjeździe ważył jakieś sto kilo (miałam tam całe nasze wspólne jedzenie), ale spełniał wymiary małego podręcznego. Bagaż rejestrowany ważył trochę ponad 23 kilo. Po raz kolejny nadawaliśmy Pana Zbyszka jako bagaż ponadwymiarowy i znów nie zabrali go na taśmę, tylko kazali nam samodzielnie zanieść go w odpowiednie miejsce. W przyszłości można by zaryzykować "na Janusza" i przed zaniesieniem (a po zważeniu i przyklejeniu plakietki) dorzucić jakieś rzeczy np. z podręcznego.
W drodze powrotnej spotkaliśmy się z bardzo szczegółową kontrolą wagi bagażu (mieliśmy coś koło 25 kilo i musieliśmy się przepakować - na szczęście nasi towarzysze mieli wykupiony bagaż 32 kg, więc wzięli naszego Baileysa) i wymiarów podręcznego (musieliśmy wsadzać plecaki w ten ich koszyczek, co mnie spotkało pierwszy raz w życiu). Dobrze, że od października Wizz w końcu będzie miał normalne wymiary bagażu podręcznego.


1 komentarz: