niedziela, 7 sierpnia 2016
jakiś las gdzieś -> Oppdal -> Dombas -> Lillehammer -> Oslo -> Sandefjord
Spójrzcie tylko jak tu pięknie. Dookoła góry, woda, las. Ahh. I w tym wszystkim nasze schowane w lesie namioty (potraficie je zlokalizować na zdjęciu poniżej? ;) ).
Podczas przygotowywania ostatniego śniadanka skończyła się nasza butla gazowa. Dobrze, że Ania i Wojtesz mają jeszcze trochę w swojej. Gotujemy więc to, co jeszcze mamy i ruszamy w drogę powrotną. Będziemy jechali drogą numer 70, a potem E6 przez Oppdal, Dombas, Dovrę i Ottę aż do Lillehammer, Oslo, na lotnisku w Sandefjordzie kończąc.
Po drodze (gdzieś w okolicy Oppdal) zatrzymujemy się w wiosce Vang żeby obejrzeć groby Wikingów (a raczej ziemię, pod którą się znajdują).
Norwegia - raj dla grzybiarzy!
A to przepiękny krajobraz Gór Rodniańskich (zdjęcia robione na postoju gdzieś w okolicach Otty). Nic tylko zarzucić plecak i ruszyć przed siebie. Gdyby tak było jeszcze kilka wolnych dni...
A oto Lillehammer. Za około 50 koron można było wjechać na skocznię kolejką krzesełkową. My jednak ambitnie pokonujemy 936 schodów, patrząc z podziwem na dziewczynę biegającą po tych schodach tam i z powrotem.
Ognia!
No to hop!
Ma ktoś pożyczyć narty? ;)
Booobslej! Co za radość :D
Nasz ostatni posiłek w Norwegii.
A to Oslo, do którego dojechaliśmy jakoś koło północy. Zastanawialiśmy się długo, czy w ogóle się tam wybrać (wymagało to nadłożenia kilkudziesięciu kilometrów), ale szkoda byłoby być tak blisko stolicy i jej nie zobaczyć.
Parkujemy więc w miejscu, które GPS uznaje za starówkę i idziemy na szybki spacer. Nocne Oslo jest ciemne, puste i nieco ponure. Chyba nie ma tu czegoś takiego jak rynek, za to jest jakiś deptak z kawiarniami. Nie jest to jednak generalnie stolica marzeń. Ale mogę się mylić. Byliśmy tu tylko chwilę, w dodatku nieco zmęczeni i słabo przygotowani z atrakcji turystycznych Oslo. Niemniej jednak warto było tu zajrzeć.
Do Sandefjordu dojeżdżamy jakoś o 2-3 w nocy. Kładziemy (choć to chyba zbyt wiele powiedziane - po prostu zamykamy oczy i odpływamy zmęczeni jak sto diabłów) się na dwie godziny, po czym odkurzamy i sprzątamy auto (pięć minut odkurzania kosztuje bodajże 50 koron) i jedziemy na lotnisko. Samochód odstawiamy na parking. Biuro jest jeszcze nieczynne, więc wrzucamy kluczyki z dokumentami do takiej specjalnej dziury. Uwielbiam ten kraj :D
Ania i Wojtesz odlatują do Gdańska z samego rana. Nasz lot do Katowic jest w południe, mamy więc trochę czasu, żeby sobie posiedzieć, uzyskać zwrot VAT-u i pooglądać sklepy wolnocłowe. Szkoda, że nie zdążyłam kupić lokalnego piwa, bo tutaj już go nigdzie nie ma.
Z tym VAT-em to jest tak, że na podstawie jakiegoś dokumentu blue-cośtam można dostać na lotnisku (w przypadku Torpa w księgarni) zwrot VAT-u, o ile kwota na paragonie przekracza 300 koron. Mi przelali coś koło trzydziestu paru złotych za zakupione pamiątki. Zawsze to coś :)
A, jeszcze jedno - uważajcie przy kupowaniu za gotówkę w sklepiku obok księgarni - laska tam pracująca bezczelnie chciała mnie oszukać na 100 koron. Dałam jej moje ostatnie dwieście koron, z których miała mi wydać sto parę, a wydała mi tylko te parę i na moje pytanie, gdzie reszta hajsu, z pretensją w głosie odparła, że przecież dałam jej sto. Dopiero po paru ładnych minutach tego typu utarczek słownych, groźbach wezwania ochrony/policji/przełożonego i żądania odtworzenia zapisu z kamery panna łaskawie oddała mi moją resztę (i jak się przy okazji okazało - nabiła towar na kasę dopiero, gdy zażądałam paragonu). Strzeżcie się więc oszustów, bo - jak widać - zdarzają się nawet w takim kraju jak Norwegia.
Niemniej jednak odlatujemy przekonani, że jeszcze tu wrócimy. Nie zobaczyliśmy jeszcze północnej części kraju :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz