wtorek, 17 listopada 2015

KAMBODŻA 2015 - wprowadzenie

Pomysł wyjazdu do Kambodży to zupełny spontan. Jakoś w sierpniu natrafiłam na którejś z grup podróżniczych na Facebooku na post, w którym cztery osoby wybierały się na wyprawę Tajlandia-Kambodża i szukały towarzyszy. Uznałam, że sama raczej nie wpadłabym na to, żeby wybrać się do Kambodży, więc skoro są ludzie chętni tam jechać, to warto się przyłączyć. Ostatecznie nasza grupa liczyła 10 osób, po równo dziewczyn i chłopaków, w tym dwie pary. Wszyscy uczestnicy byli mniej-więcej w jednym wieku (roczniki od '86 do '89). Większość osób znała przynajmniej jednego ze współtowarzyszy, ja i jeszcze jedna osoba nie znaliśmy osobiście nikogo, co zupełnie nie było żadnym problemem. Trudno mi było wyobrazić sobie podróżowanie w takiej wielkiej grupie (jak się przemieszczać? gdzie nocować? i w dodatku 10 różnych osobowości! o dżizas :P), ale - jak się okazało - nie ma rzeczy niemożliwych :)
Po śmierci Kosa długo się zastanawiałam, czy nie zrezygnować z tej wyprawy. Kos pewnie nieźle by się wkurzył, gdybym zrezygnowała z wyjazdu, więc postanowiłam jechać, choć do ostatniej chwili się wahałam. No ale bilety kupione, szczepienia zrobione, czytelnicy czekają na relację, nie ma opcji, trzeba jechać.Opis tej podróży będzie pewnie nieco inny niż notki z wypraw, które sama organizowałam. Po pierwsze dlatego, że - po raz pierwszy nie będąc organizatorem - nie pamiętam tyle szczegółów jak z wyjazdów, które musiałam sama ogarniać od a do z, no a po drugie, w związku z sytuacją osobistą nie miałam ani siły ani weny na to, żeby przygotowywać się merytorycznie: czytać przewodnik, blogi, robić notatki, zapisywać koszty itd. Postanowiłam pojechać na zupełnym luzie - z założeniem, że gdziekolwiek trafimy i cokolwiek zobaczymy, będzie fajnie :)

Trasa naszego wyjazdu wyglądała mniej-więcej tak:
Warszawa (Okęcie) -> Katar (Doha) -> Bangkok (Suvarnabhumi) -> Poipet -> Siem Reap ->Angkor -> Battambang -> Pursat -> Phnom Penh -> Kampot -> Kep -> Koh Tonsay (Rabbit Island) -> Sihanoukville -> Koh Rong -> Phnom Penh -> Bangkok (Don Muang) -> Bangkok (Suvarnabhumi) -> Katar (Doha) -> Warszawa (Okęcie).
Większość osób zostawała jeszcze dzień lub dwa, zwiedzając w tym czasie Bangkok i/lub katarską Dohę.

KOSZTY:
To zdecydowanie najdroższa w moim życiu wyprawa, no ale w końcu to Kambodża :)
1. Loty z Polski do Bangkoku - Qatar Airways - rezerwowane na tickets.pl przez Skyscanner - 2 431 zł (podobno były po 2 tys., ale zdążyły podrożeć zanim załatwiłam urlop. Jest też tańsza opcja ukraińskimi liniami przez Kijów, co kosztowało ok. 1 700 zł, ale chciałam jechać tym samolotem, co większość ludzi),
2. Lot z Phnom Penh do Bangkoku - Air Asia - coś około 100 dolarów, czyli 400 zł,
3. Gotówka w portfelu: 500 dolarów, czyli 2 000 zł, z czego 30 dolarów kosztowała wiza do Kambodży, 20 dolarów wstęp do Angkor Wat, noclegi kosztowały coś około 40 dolarów, transport (autobusy, łódki, skutery i tuk-tuki) pewnie około 100 dolarów, 30 dolarów wydaliśmy w Bangkoku (w tym 10 dolarów na pingpong show), reszta to jedzenie, bilety wstępów i imprezy. Raczej niczego sobie nie żałowaliśmy - gdyby się spiąć, da się przeżyć z mniejszym budżetem.
4. Szczepienia - nie są obowiązkowe, ale postanowiłam je zrobić, przydadzą się też na przyszłe wyjazdy. Szczepiłam się w sanepidzie na błonicę, tężec, dur brzuszny i WZW A (robiłam testy na WZW B, ale wyszło mi, że mam odporność i nie muszę się szczepić) - koszt to 500 zł,
5. Dodatkowe zakupy - moskitiera (45 zł), Malarone (długo się nad nim zastanawiałam, ale ostatecznie zdecydowałam się przetestować swój organizm i kupiłam dwa opakowania wraz z probiotykiem - łącznie 250 zł, nie dorwały mnie żadne skutki uboczne, a przynajmniej nie musiałam się bać każdego ugryzienia komara), Mugga (jedno opakowanie sprayu DEET 50%, jedno DEET 9,5% i jedno DEET 50% w kulce, łącznie około 75 zł) - łącznie 370 zł.
Łączne koszty wyniosły mnie około 5 700 zł, ale połowa z tego to bilety samolotowe. Drogo, ale warto było się szarpnąć :)

WYPOSAŻENIE:
1. Cienki śpiwór - nieszczególnie się przydał (używałam go jako podkładkę pod poduszkę żeby mieć wyżej - jest tak ciepło, że wystarczy sama wkładka do śpiwora albo w ogóle nic),
2. Moskitiera - nie używałam (nie było jakoś szczególnie dużo owadów, w paru miejscach były całkiem dobre moskitiery, ale na wszelki wypadek warto ją mieć, bo nigdy nie wiadomo, gdzie się wyląduje),
3. Moskitiera na głowę - w dżungli się nie przydała (wystarczył kapelusz), ale raz w niej spałam, gdy znalazłam jakieś podejrzane zwierzaki w pościeli,
4. Plecak 65l, dodatkowy plecak podręczny i jeden mały plecaczek na wycieczki,
5. Ręczniki z mikrofibry,
6. Oliwka dla niemowlaków (dobra zamiast Muggi), krem filtr 10,
7. Lustrzanka, zapasowa bateria,
8. Telefon z GPS,
9. Czołówki, scyzoryk (który straciłam na lotnisku w Phnom Penh, zapominając go przełożyć do bagażu rejestrowanego),
10. Ciuchy (krótkie spodenki, bezrękawniki, krótkie bluzki, stroje kąpielowe, długie spodnie do dżungli, bluzka z długim rękawem do dżungli, kapelusz z szerokim rondem, chustka na głowę, cienki polar i legginsy - bo w czymś trzeba wrócić do Polski), buty (sandały - w których chodziłam praktycznie cały czas, trekkingowe do dżungli, adidasy - nie były szczególnie potrzebne, cienkie japonki, buty do wody - też nie były potrzebne),
11. Maska z rurką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz