wtorek, 2 września 2014

RUMUNIA 2014 - dzień 10

wtorek, 19 sierpnia 2014

Z samego rana ruszamy zwiedzać miasto. Grzanie zupki w butli gazowej w centrum stolicy raczej nie przystoi, decydujemy się więc coś zjeść w którejś z napotkanych restauracji. W kantorze wymieniamy sobie 100 euro po bardzo korzystnym kursie (4,41 podczas gdy walutę kupowaliśmy po cenie w granicach 4,23).
Jesteśmy trochę głodni, więc decydujemy się wstąpić do pierwszej napotkanej knajpki na mamałygę z serem i śmietaną (to ja) i jakąś bliżej nieokreśloną potrawę z mięsem (to Kos). Płacimy około 30 lei.
Bardzo przydatną rzeczą w Rumunii są automaty z kawą (zwykle za 1 leja), która jest zdecydowanie lepsza niż w naszych automatach. Są praktycznie w każdym większym mieście.




hmm, czyżby to mozaika w kształcie mapy Rumunii? ;)








Rumuńskie Ateneum - za zwiedzanie oczekiwano łapówki 10 lei, nie daliśmy.




Apartamenty dwupoziomowe:


Ogrody Cismigiu:



Ławka dla ceniących sobie przestrzeń osobistą:



Toaleta zrobiona z kabiny windy :-)





Siedziba rumuńskiego rządu:












Jest i rzymska wilczyca :-)



jest też południk zerowy :-)


Sentyment do jajek przejawia się między innymi w budownictwie :-)


Nowatorskie rozwiązanie teleinformatyczne:



Ani się obejrzeliśmy, a minęło nam sześć godzin. Wstępujemy jeszcze do Auchana (gdzie jest gotowa mamałyga w cenie 5 lei za kilo), jedziemy więc nad morze. Wybraliśmy Eforie Nord, ponieważ wędrując "palcem po mapie" Google wybrzeże wydawało nam się najfajniejsze. Constantę odrzuciliśmy, bo za duża a chcieliśmy sobie w spokoju poplażować. Jedziemy więc nową autostradą. Jeśli też się nią wybieracie, zatankujcie wcześniej do pełna, bo prawie nie ma w pobliżu stacji benzynowych. Co jakiś czas są parkingi z toaletami, ale stacji brak. Autostrada jest chyba darmowa - przejeżdżaliśmy przez jakieś bramki (widniała tam cena 13,50 leja) ale były otwarte i pilnująca ich dziewczyna kiwnęła nam ręką, że mamy jechać. Fajnie.
Nad morze dojeżdżamy około godziny 21, w oczy od razu razi wielość wszystkiego - sklepiki z pamiątkami, knajpki, smażalnie i stragany wszelkiego rodzaju trochę nas przytłaczają. Idziemy wśród tych budek w poszukiwaniu morza, przy okazji kupujemy trochę pamiątek na prezenty (podobnie jak w Gruzji nad morzem są tańsze niż w innych częściach kraju). Plaża w centrum to koszmar urlopowicza - bary są rozlokowane wręcz piętrowo, z głośnika leci głośno jakiś pop, a leżaki są poukładane tak blisko jeden przy drugim, że pewnie w dzień trudno przewrócić się na drugi bok żeby komuś nie dać przypadkowego kuksańca. Dżizas, trzeba stąd wiać. Robimy sobie krótki spacer wzdłuż morza i oglądamy puszczane w niebo lampiony (które tu cieszą się szczególnym powodzeniem), po czym ruszamy na poszukiwanie spokojniejszych rejonów. Znaleźliśmy je w rejonach Eforie Sud - mniej więcej tam, gdzie z jednej strony ulicy widać morze, a z drugiej jezioro (przez chwilę zgubiliśmy rachubę, co z której strony jest). Parkujemy przy samym morzu (wystarczy zejść po schodach) - obok są jakieś domy wczasowe, ale "strefa konsumenta" zaczyna się dopiero paręset metrów dalej. Mamy też do dyspozycji ławkę z widokiem na morze, na której sobie siedzimy do późna. Mmm lenistwo :)


Dla porównania - to plaża w Eforie Nord (tak, to leżaki...):


A to nasza "wybrana" plaża:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz