wtorek, 22 lipca 2014

KOS 2014 - dzień 6

14.07.2014r.

8:00 - wstajemy, zwijamy namiot. Kąpię się pod prysznicem na plaży ku uciesze pana pobierającego opłaty za leżaki. Plażujemy, co chwilę kąpię się w morzu - woda jest naprawdę świetna. Kupuję w markecie świeży chleb (mamy nóż, czas go użyć), piwa smakowe (wprawdzie nie greckie lecz ze Skandynawii ale bardzo dobre i w różnych zestawach smakowych - raczej nie przepadam za tego typu piwami ale te były naprawdę smaczne) i colę (płacę ok. 6 euro). Kupujemy sobie po gałce loda (2 x 1 euro) - warto, bo gałka jest naprawdę wielka.






14:30 - robi się naprawdę gorąco. Zaczyna szczypać mnie skóra, postanawiamy więc przespacerować się nad słone jezioro a potem skoczyć gdzieś na piwo żeby naładować baterie na jutro.






































17:00 - siedzimy w tawernie - ostatniej w Tigaki, dalej tylko słone jezioro i pola. Opłacało się tu przyjść, bo mamy piwo (lokalne Alfa) za 2 x 1,8 euro, podane w zmrożonych kuflach z miseczką orzeszków gratis. Spędzamy tu dłuższą chwilę. Do dyspozycji mamy dwa kontakty, ładujemy więc baterie do aparatu i telefony.

19:00 - wróciliśmy do Kos (autobusem za 2 x 2 euro). Znowu trafiamy na jakieś starożytne ruiny, odnajdujemy też rynek (kojarzymy go ze zdjęć z innych blogów). Kupujemy za 1 euro batonik w tym sklepiku w budynku agory.









21:00 - jesteśmy w porcie. Nasz statek już stoi. Piękny. Siadamy na ławce i zjadamy naszą kolację (parówki z Lidla). Ludzie ze statku patrzą na nas, na nasze plecaki i na to jak zajadamy parówy i serdecznie sie z nas śmieją. Rozmawiają po angielsku, słyszę więc, że zazdroszczą nam tej wolności i nieszablonowości. Dosiada się do nas kapitan, wygląda na to, że nas polubił. Próbujemy dyskretnie dać do zrozumienia, że szukamy noclegu (w domyśle: przenocujcie nas na statku), ale nasze aluzje chyba nie dotarły bo propozycja noclegu nie padła. No trudno, idziemy więc w kierunku plaży, ale tam widzimy tawerny aż po horyzont. Próbujemy dostać się do poczekalni na prom, ale jest zamknięte. Dookoła wszędzie knajpy. Nic dziwnego, centrum miasta. Mam na oku kilka miejscówek, ale wszystkie dość daleko a warto dziś nocować blisko portu żeby zdążyć na statek. Idziemy jeszcze na pitę (tym razem gdzie indziej ale też płacimy 5 euro) i robimy zakupy na statek (piwa, cola - ok. 3 euro). Kiedy już straciliśmy wszelką nadzieję na znalezienie miejsca na namiot, naszym oczom ukazał się park. Chyba jakiś zabytkowy, bo był tam jakiś murowany kościółek i tabliczka z informacjami. Rozbijamy się i siadamy na ławce. Zauważamy pana ochroniarza, który spaceruje w kółko. W pewnym momencie przystanął na chwilę w miejscu, w którym byliśmy rozbici. Zapytałam więc, czy nie miałby nic przeciwko żebyśmy tu dziś spali w tym namiocie. Noł problem. Idziemy więc spać. W nocy (a raczej nad ranem) kilkukrotnie budzą nas odgłosy ludzi wracających z imprez. Trochę się boimy, zwłaszcza kiedy nad naszym namiotem przystanęła grupa pijanych kibiców głośno śpiewających coś chyba o jakimś greckim klubie piłkarskim. W mojej głowie od razu powstała wizja kibiców Cracovii i tego, co zrobiliby z naszym namiotem. Przez chwilę żałowałam, że nóż mam w plecaku a nie pod ręką. Choć z drugiej strony grożenie nożem w obcym kraju mogłoby nie zostać dobrze przyjęte. Byliśmy (jak zawsze) zamknięci na kłódkę, więc wydostanie się z namiotu (gdyby na przykład ktoś zaczął po nim skakać albo go kopać) zajęłoby nam dobrą chwilę. Na szczęście kibole nie ruszali naszego namiotu. Udawaliśmy, że śpimy - postali chwilę, pośpiewali i sobie poszli. Uff. Za drugim razem zbudziło nas światło latarek i jakieś głosy. Niewiele myśląc poświeciliśmy im naszymi latarkami. Kiedy otworzyliśmy namiot, zobaczyliśmy tylko jakiś uciekających gości. Reszta nocy przebiegła bez przygód, mimo to będziemy to jeszcze długo wspominać ;)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz