KOSTARYKA
DZIEŃ 4
(7 DZIEŃ PODRÓŻY)
Playa Conchal -> Playa Grande (Las Baulas National Park) -> Guaca -> Liberia -> granica kostarykańsko-nikaraguańska w Penas Blancas -> Rivas
Budzimy się coś około 6 rano. Widok mamy przepiękny. Zostawiamy wszystko i idziemy poleżeć na plaży.
Tak wygląda taras przed naszym pokojem:
A to bezpośrednie otoczenie naszej kwatery. Chcielibyście tak mieszkać?
Mieszkamy za tymi drzewami:
Po przejściu kilku metrów dochodzimy do przepięknej Playa Conchall. Próbuję nurkować z rurką, ale prąd jest jednak trochę zbyt duży, a bardzo szybko robi się głęboko. Ale jak ktoś się nie boi to gorąco polecam, na pewno są fajne widoki i rybki.
Wprawdzie rybek nie udało nam się wyśledzić, ale popatrzcie tylko, jaki świetny gość czekał na nas na pobliskim drzewku:
Zanim ruszymy w dalszą drogę robię zakupy w sklepiku z pamiątkami. Do tej pory nie spotkałyśmy żadnego tego typu straganu. Możliwe, że tutaj kupowanie pamiątek nie jest tak popularne jak na przykład w Europie. Decyduję się na bransoletkę (tą czerwoną ze zdjęcia poniżej) i pamiątkową tablicę rejestracyjną. Płacę dzikie pieniądze, ale przynajmniej mam coś dla siebie. Udaje mi się też wysłać pocztówki. Ciekawe, kiedy dojdą :)
Takich rzeczy możecie popróbować sobie w prowincji Guanacaste:
Nasz pokój:
Około południa opuszczamy nasz nocleg i ruszamy na Playa Grande, gdzie mieści się rezerwat Las Baulas. Można tu obserwować żółwie, ale raczej tylko w nocy. Tak czy siak jedziemy tam, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. Do Guaki docieramy autobusem, a stamtąd łapiemy stopa. Zatrzymuje nam się dziewczyna, która wprawdzie pracuje jako taksówkarz, ale zabiera nas za darmo na samą plażę (na którą podobno nie ma publicznego transportu), bo liczy, że skorzystamy z jej oferty snorkelingu za dzikie pieniądze. Udajemy więc zainteresowanie i bierzemy numer telefonu. Ona jeszcze nie wie, że jutro o tej porze to my już dawno będziemy w Nikaragui.
Na plaży żółwi nie widać. Odpoczywamy chwilę pod palmami (cały czas się bałam, że oberwę kokosem), po czym idziemy do informacji parku podpytać o te żółwie.Kwintesencja tego miejsca - palmy, plaża, fale i surferzy:
Tak jak przypuszczałam na podstawie informacji z neta, pani w informacji mówi, że szansa na spotkanie żółwia w dzień jest raczej marna. Park organizuje (chyba za 27 dolarów) nocne (start o 23) wyprawy zastrzegając, że czasem na żółwia trzeba czekać nawet 6 godzin. Jeśli żaden żółw się nie pojawi, park zwraca pieniądze. Pytamy, kiedy ostatni raz widzieli żółwia. Pojawił się przedwczoraj (to jednak dobrze, że nie trafiłyśmy tu ubiegłej nocy), a wcześniej kazał na siebie czekać osiem dni. To już końcówka sezonu, więc przychodzą na plażę coraz rzadziej. Nie ryzykujemy - jedziemy do Nikaragui.
Z plaży dość łatwo było się wydostać - złapałyśmy na stopa jakiegoś emerytowanego Amerykanina w pick-upie (takim prawdziwym, amerykańskim, dupnym Dodge'u). Ciekawe, czy nas na emeryturze będzie stać na jakiekolwiek wyjazdy...
W Guace znowu mamy czas do autobusu, więc wstępujemy do pobliskiej restauracji skosztować słynnych Cevichów. Cena nas powala - 4000 colonów (24 złote) za porcję! I to na samym środku niczego! Ciekawe, ile kosztowały te sprzedawane na wybrzeżu.
Warto było sprawdzić to danie, chociaż generalnie kwaśna i zimna ryba to raczej nie są moje smaki. Jeśli ktoś lubi śledzia to polecam. Znacznie bardziej przypadły mi do gustu te tacosy, zwłaszcza potraktowane majonezem.
Cennik fast fooda przy jednym z dworców (chyba w Liberii):
Autobus na granicę najlepiej złapać z Liberii. Akurat tak trafiamy, że nie musimy długo na niego czekać. Na granicy w Penas Blancas jesteśmy już po zmroku. Najpierw musimy zapłacić 8 dolarów opłaty wyjazdowej z Kostaryki (tak naprawdę to kosztuje ona 7 dolarów, ale wszystkie punkty liczą sobie dolara prowizji - pewnie jest gdzieś biuro właściwe do tego, ale o tej porze większość budynków jest już zamkniętych na głucho), a potem jeszcze 12 dolarów opłaty wjazdowej do Nikaragui. Nie tak wyobrażałam sobie przepływ bezwizowy. Gdy już ogarnęłyśmy wszystkie formalności okazuje się, że bankomat nie przyjmuje naszej karty. Może zepsuty albo coś? Potem okaże się, że generalnie w Nikaragui kartę MasterCard można sobie wsadzić co najwyżej w dupę, bo bankomaty działają tylko na Visy. Jest czynny jakiś bank, ale nie chcą nam wymienić dolarów. Nic to, poradzimy sobie bez cordob. Podchodzi do nas taksówkarz i mówi, że chętnie nas zawiezie do San Juan del Sur (czyli mniej-więcej tam, gdzie chcemy jechać) za jedyne 30 dolarów. Parskamy śmiechem i ruszamy przed siebie. Mijamy zaparkowane tiry, które czekają na papiery żeby móc jechać dalej. Łazimy więc koło nich i pytamy, czy ktoś nas podrzuci do Rivasu, tudzież na skrzyżowanie z drogą do San Juan del Sur. Wszyscy są bardzo, bardzo chętni, ale niestety większość to kierowcy z Gwatemali, którzy mają zakaz zabierania pasażerów. W końcu jednak trafia nam się fajny gość, który podrzuca nas do Rivasu. Jedziemy w kabinie ciągnika siodłowego, jee :D
W Rivasie robimy rundkę po bankomatach (za diabła z żadnego nie da się nic wypłacić bez płacenia wysokiej prowizji), po czym znajdujemy fajny hostel blisko centrum, płacąc 10 dolarów, co odpowiada 300 cordobom. Zostawiamy plecaki w pokoju i siadamy na tarasie, gdzie poznaję miejscowego elektryka, z którym rozmawiam za pomocą tłumacza google. Pan stawia nam nawet browara. Podoba mi się ten kraj.
Koszty:
- pamiątki: 20 USD,
- woda litrowa: 1050 CRC do podziału na nas dwie,
- znaczki pocztowe: 6 USD;
- ceviche: 4000 CRC do podziału na nas dwie,
- autobus z Guaca do Liberii: 1500 CRC,
- rogal z cicceronem: 1000 CRC,
- autobus z Liberii na granicę: 1655 CRC,
- półtoralitrowy sok: 1500 CRC do podziału na dwie,
- opłata wyjazdowa z Kostaryki: 8 USD,
- opłata wjazdowa do Nikaragui: 12 USD,
- hostel w Rivas: 5 USD.
RAZEM: 7430 CRC i 51 dolarów, czyli około 220 złotych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz