NIKARAGUA
DZIEŃ 4
(11 DZIEŃ PODRÓŻY)
Masaya -> Managua -> Leon
Tak wygląda balkonik, na którym wczoraj miałyśmy nasze małe party:
Zbieramy się i jedziemy do Leon, które jest bazą wypadową na wulkan Cerro Negro. Karolina chce z niego zjechać na desce (tak zwany volcanoboarding, wygooglujcie sobie), co jest ponoć największą atrakcją Nikaragui. Mnie taki zjazd kręci raczej średnio, ale chętnie na wulkan sobie wejdę.
Prawdziwy hit - kanapka z ryżem:
A to moje autobusowe śniadanko - pierożek z ryżem w środku i kakałko w woreczku. Kwintesencja Nikaragui :D
Do Leonu musimy jechać przez Managuę. Nie lubię przesiadek w dużych miastach, bo to zawsze oznacza błąkanie się w poszukiwaniu właściwego przystanku czy dworca. Nie inaczej jest tym razem. Dworzec, który według mapy ma połączenie z Leonem, jest na drugim końcu miasta. Wypytujemy więc ludzi, jak tam dojechać. Bardzo miły sprzedawca soczków w woreczku idzie na nami na właściwy przystanek i wsadza nas do autobusu miejskiego o właściwym numerze (chyba tylko w stolicy mają numerowane autobusy). W międzyczasie trochę sobie rozmawiamy. Pan bardzo się dziwi, że w Europie po hiszpańsku mówi się tylko w Hiszpanii. Naprawdę to dla niego niepojęte, bo jego mina wyraża najwyższe niedowierzanie. No ale akurat przyjeżdża nasz autobus, więc żegnamy się i wsiadamy.
Autobus ma kasownik magnetyczny, czyli trzeba mieć przedpłaconą kartę i odbić ją przy wejściu. Mówimy, że nie mamy czegoś takiego. Możemy zapłacić u kierowcy (tylko drożej), ale jakaś pani oferuje się zapłacić za nas. Nie chce pieniędzy, ale wciskamy jej 10 cordob (bo chyba tyle ten bilet powinien kosztować). Za każdym razem, gdy pytamy o dworzec z autobusami do Leon, kierują nas na jakąś ukę. Tym razem też. Kierowca wysadza nas w miejscu, które naszym zdaniem jest dopiero w niecałej połowie drogi na dworzec, który wskazuje nam nasza mapa. No nic, najwyżej złapiemy drugi autobus. Gdy wysiadłyśmy, pytamy napotkanych chłopaczków o autobus do Leon. Mówią, że coś tam "uka" i pokazują, gdzie mamy iść. No i rzeczywiście, po jakimś czasie wyrasta przed nami "UCA", czyli dworzec minibusowy. No dobra, możemy przejechać się minibusem. Będzie szybciej, bo to spory kawałek. Jedziemy ściśnięci jak sardynki, trochę sobie przysypiam (jak się okazało - na jakiejś biednej Nikaraguance), no ale w końcu docieramy do Leonu. Odwiedzamy kilka miejsc noclegowych, ale albo drogo albo nie mają miejsc. W końcu trafiamy na miejsce, które podoba nam się od pierwszego wejrzenia. Ku naszemu zdziwieniu, laska z recepcji odzywa się do nas ... po polsku. I to pomimo, że my nic po polsku nie powiedziałyśmy. Okazało się, że Karolina wygląda tak "polsko", że idzie się domyślić ;). I tak poznałyśmy Mariannę, świetną dziewczynę, która parę lat temu rzuciła wszystko i pojechała w podróż dookoła Ameryk. Podczas tej podróży poznała swojego faceta, z którym teraz mieszkają sobie na plaży i prowadzą ten hostal. Marianna zdradza nam dużo informacji typu jak iść, gdzie zjeść, doradza najtańszą agencję do volcanoboardingu i zaprasza nas na wspólny spacerek po mieście, gdy skończy pracę. Bardzo chętnie :)
Marianka opowiada nam dużo ciekawostek dotyczących miasta. Fajnie tak spotkać kogoś miejscowego, kto mówi w Twoim języku :)
Katedra w Leon (ponoć z wieży jest piękny widok, ale niestety w niedzielę jest zamknięte):
Obiecałam Wam opowiedzieć o tych dziwnych figurkach, które spotkałyśmy już w Masayi. Marianna powiedziała nam, że ta wysoka pani symbolizuje hiszpańskich konkwistadorów, a ten niski pan - lokalnych mieszkańców. Chodzi tutaj o to, że Hiszpanie sobie tu rządzili, ale te rządy były pozorne, bo tak naprawdę to "maleńcy" Nikaraguańczycy tak tymi Hiszpanami sterowali, żeby robili to, co dla nich wygodne i jeszcze mieli wrażenie, że sami o tym decydują. Takie sprytne bestie ;)
Leon (rządzony przez liberałów - w opozycji do konserwatywnej Granady) ma wiele do zaoferowania. Trafiamy tu akurat w niedzielę, gdy miasto odpoczywa, ale podobno w pozostałe dni wszystkie place i skwerki tętnią życiem.
Mural poświęcony krwawej scenie tłumienia protestu studentów. Jak to ujęła Marianna, walczyli o wolność, z której to wolności teraz korzystają i obecnie na tym placu gromadzi się młodzież i można kupić sobie marihuanę...
Studenci - ofiary protestu z muralu powyżej:
Skwer z pomnikiem Rubena Dario, słynnego nikaraguańskiego poety:
Po obejrzeniu miasta zabieramy się z Marianną autobusem na plażę. Tam się żegnamy - ona idzie do swojego domu, a my posiedzieć sobie przy piwku i obejrzeć zachód Słońca.
W drogę powrotną zabieramy się na stopa na pakę pick-upa, którym podróżujemy razem z paniami wyglądającymi jakby wracały z pracy w przydrożnej budce z żarciem. Trochę przed Leonem widzimy jakieś zbiegowisko i przewrócony motor. Po drugiej stronie jest kolejny przewrócony motor, niestety z leżącym obok człowiekiem wygiętym w bardzo nienaturalnej pozycji. Bierność powiększającej się grupy gapiów sugeruje, że człowiek ten nie żyje. Nasz kierowca zatrzymuje auto i idzie powiększyć szeregi gapiów. Po chwili wraca i potwierdza, że wypadek jest śmiertelny i że ofiarą jest obywatel Nikaragui. Straszny wypadek.
Znowu dziś cały dzień nie jadłyśmy, więc z radością rzucamy się na uliczne sprzedawczynie. Bierzemy wszystkiego po jednym, dzielimy na pół i rozkoszujemy się naszą ucztą.
W takim dormie śpimy:
Wieczorem siadamy jeszcze chwilę nad rumem i nachosami (oszalałam na punkcie tych chipsów w połączeniu z sosem), po czym lecimy spać, bo jutro czeka nas wczesna pobudka.
Koszty:
- kakao + pieróg z ryżem w autobusie: 15 NIO;
- autobus z Masayi do Managuy: 15 NIO;
- autobus w Managle: 5 NIO;
- autobus z Managuy do Leon: 61 NIO;
- tortilla: 10 NIO;
- nocleg w Leon: 6 USD;
- wycieczka na wulkan Cerro Negro: 21 USD;
- piwo: 40 NIO;
- autobusy nad morze: 19 NIO;
- kolacja: 85 NIO;
- platany: 10 NIO;
- papierosy: 53 NIO;
- nachosy: 23 NIO;
- sos: 13 NIO;
- woda: 16,40 NIO dzielone na nas dwie.
RAZEM: 352,20 NIO + 27 USD, czyli około 130 złotych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz