środa, 16 sierpnia 2017

LITWA, ŁOTWA, ESTONIA 2017 - DZIEŃ 6

czwartek, 27 lipca 2017

Sareemaa -> Paldiski -> Tallin

To są właśnie te fajne udogodnienia, które oferuje turystom Sarema:

Chcieliśmy poobserwować foki, więc udajemy się do informacji turystycznej (tej). Bardzo sympatyczna dziewczyna pokazuje nam możliwe szlaki. Podobno foki są na tych mniejszych wysepkach, warto więc zaopatrzyć się w jacht lornetkę. Jedziemy sprawdzić jedno z miejsc, ale poza mewami i komarami niewiele jesteśmy w stanie zobaczyć. Co nie zmienia faktu, że miejsce jest urocze.

Podobno na tamtej wyspie są foki:

Na Sareemiee można spędzić tydzień lub dwa i się nie nudzić. My jednak mamy jeszcze sporo miejsc do odwiedzenia, ograniczamy się więc do zobaczenia stolicy wyspy, Kuressaare, i krateru po meteorycie. W Kuressaare zwiedzamy zamek biskupi (wstęp 6 euro). Warto tam iść, bo pomimo średnio powalającego wyglądu od zewnątrz kryje w środku kilka poziomów świetnie zrobionego muzeum historyczno-przyrodnicze z salami poświęconymi m.in. średniowieczu, wojnom światowym czy żelaznej kurtynie. Ostrzegam - co najmniej dwie godziny nie Wasze ;)












Kolejnym wartym uwagi miejscem jest krater we wsi Kaali, czyli miejsce, w które uderzył meteoryt. Dookoła krateru "głównego" jest jeszcze osiem mniejszych, które powstały z jego odprysków. Szczegóły są między innymi tutaj.





Opuszczamy wyspę i kierujemy się w stronę Paldisek. Po drodze wstępujemy jeszcze na chwilę do Haapsalu, gdzie oglądamy ruiny zamku. Jest tu jeszcze muzeum kolejnictwa, ale jesteśmy zbyt późno żeby je zwiedzać. Wstępujemy tu do lokalnej restauracji na obiad. Kosztuje on nas wprawdzie 15 euro za osobę, ale jest przepyszny, zwłaszcza puree ziemniaczane zmieszane z owsem (podawane do każdego posiłku - były w naleśniku, jako dodatek do mięsa czy zupełnie odrębnie) i słynny kwas chlebowy.






O Paldiskach wiem tyle, że jest tam baza podwodnych łodzi atomowych i reaktory i że trzeba się tam włamać. Niestety włamanie uniemożliwia nam ochrona obiektu. Próbujemy zaatakować obiekt przez las od strony farmy wiatraków, ale to też się kończy niepowodzeniem (pakujemy się w jakieś dzikie krzaki, ale jedyny efekt to powbijane kolce z jakiś ostrężyn i pogryzienie przez komary). No trudno, poddajemy się. Niedaleko zauważamy latarnię morską. Okazuje się, że za 5 euro można na nią wejść. Fajnie, popatrzymy sobie z góry na okolicę, która jeszcze do niedawna była strefą zamkniętą. Nie udało nam się wypatrzyć ścieżki włamu do reaktorów, ale za to namierzyłam dwa opuszczone domki w bezpośrednim sąsiedztwie latarni. Idę tam ;)






Opuszczone domy:




Próbujemy za pośrednictwem Couchsurfingu znaleźć jakiś nocleg, jednak bezskutecznie. W końcu udaje mi się za pośrednictwem grupy facebookowej "jestem w dupie, weź mnie przekimaj" namierzyć bardzo sympatycznego kolesia, który wprawdzie jest poza Tallinem, ale ma jakąś koleżankę, która może nas przenocować. Niestety w międzyczasie rezerwujemy już łóżka w dormie w hostelu (9 euro + 10 euro za parking na jutro). Mamy się zameldować o północy, więc idziemy na rynek na najdroższe piwo jakie piłam w życiu (7,7 euro).



Siedzimy chwilę na rynku przy piwku, po czym wracamy, meldujemy się, kąpiemy i idziemy spać. Jutro czeka nas ostatni dzień, kiedy jedziemy "do przodu".

Koszty: dziś drogo, 65 euro na osobę. Płaciliśmy za hostel (z parkingiem po 14 euro), na jedzenie i piwo wydaliśmy po 28 euro, po 7 euro za prom plus 11 euro za wstępy. No i jedno tankowanie. Za to wspomnienia bezcenne :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz